Spotkania absolwentów Tempora labuntur tacitisque senescimus annis (czas upływa, a my się starzejemy wraz z latami) - te słowa Owidiusza uświadamiają nam, że czas jest nieubłagany, szybko przemija i zmusza do refleksji, a wspomnienia coraz częściej połączone są ze wzruszeniem. Poczucie szybko upływającego czasu pogłębia fakt, iż "prawie dorosłe" dzieci pozwalają nam już spokojniej popatrzeć na własne życie, przyjemności i odpoczynek. Nasze myśli wracają do czasów studenckich już nie z niepokojem i strachem, ale z nostalgią. Ponad 30 lat minęło od czasu, kiedy w lipcu 1970r. staliśmy przed tablicą umieszczoną przed dziekanatem Wydziału Weterynaryjnego ówczesnej Wyższej Szkoły Rolniczej we Wrocławiu, uważnie analizując wykaz osób, które po zdaniu egzaminu wstępnego zostały wpisane na listę studenów I roku. Był to, jak na ówczesne czasy, wykaz nietypowy, w związku z reformą oświaty o miejsca nie ubiegali się absolwenci LO. Batalię o indeksy toczyły więc głównie osoby, z których część ukończyła technikum, wielu było jeszcze w trakcie odbywania służby wojskowej, większość zaś po latach pracy zawodowej na różnych stanowiskach zapragnęła zasmakować życia studenckiego. Różna przeszłość, niekiedy burzliwa, sprawiła że nie wszyscy zdołaliśmy dostosować swoje przyzwyczajenia do rytmu życia i pracy studenckiej. Aby podołać trudnym i pracochłonnym studiom, trzeba byłoostro zabrać się do pracy. Po pięciu i pół latach wysiłki te zostały nagrodzone dyplomami w 1976 r. 114 absolwentów ruszyło w teren i w praktyce zaczęło realizować swoje ideały i zamierzenia życiowe, często wymuszone sytuacją materialną i wcześniejszymi zobowiązaniami stypendialnymi. Los nas rzucił po całym kraju, a nawet świecie. Niezależnie od
tego atmosfera życzliwości i przyjaźni, jaka rozwinęła się w czasie studiów,
sprawiła, że jeszcze dziś z nostalgią wracamy do wspólnie przeżytych chwil.
Patrząc na to z perspektywy czasu, można śmiało stwierdzić, że to specyfika
studiów wymagających wielkiego wysiłku, wiele wyrzeczeń i zaangażowania, jak
również silne poczucie przynależności do wspólnoty zawodowej sprawiło, że
stworzyliśmy zgrany zespół dobrych przyjaciół, koleżanek i kolegów. Z
satysfakcją można stwierdzić, że dzięki temu jeszcze po latach skłonni jesteśmy
przerwać nasze codzienne obowiązki, aby spotkać się i w miłej atmosferze
wspomnieć o wspólnie spędzonych chwilach. Nie jest to tylko uleganie modzie na
organizowanie zjazdów. Nie wynika to także z tęsknoty za życiem akademickim,
przecież wielu z nas nadal uczestniczy w kursach specjalizacyjnych i szkoleniach
doskonalących zmieniający się warsztat pracy. Prawdziwa potrzeba spotkań wynika
więc z chęci odświeżania i podtrzymywania więzi zadzierzgniętych w czasie
studiów. Nie zastąpią jej sporadyczne spotkania na gruncie zawodowym, a z
upływem lat tęsknota za przyjaciółmi wzrasta. To właśnie sprawiło, że po raz
pierwszy spotkaliśmy się po dziesięciu latach. Drugie spotkanie odbyło się po 20
latach. Było to możliwe dzięki inicjatywie i sprawności organizacyjnej
pierwszego starosty Bogumiła Ławika, który wraz z osobami pracującymi we
Wrocławiu podjął się organizacji tych spotkań, nadając im odpowiednią oprawę.
Część oficjalną połączoną z wykładem akademickim i spotkaniem z naszymi
profesorami, kończył tradycyjny bal w Monopolu. Aby nie obciążać obowiązkiem
organizacji tylko wąskiego grona osób, następne "małe zjazdy" w odstępach
rocznych odbywały się już nie we Wrocławiu, ale w różnych miejscach, w które nas
los rzucił. Jako pierwszy inicjatywę podjął Ludwik Miętki organizując kolejne
spotkanie w zamku w Morawie koło Strzegomia. Widząc zapał i zainteresowanie
kolegów , pałeczkę przejęli kolejno Tadeusz Banach , zapraszając nas do
Pawłowic, a w 2000 r. Marek Kądziela, który zorganizował wspaniałe spotkanie w
zamku Myśliwskim w Antoninie koło Ostrowa Wlkp. Rozpoczęły "ogniste" tańce. Prym wiódł "góral ze Słupska", czyli Edmund Tymm. Okazał się tak dobrym tancerzem i znawcą folkloru, że muzycy uznali go za "swojego człowieka". Przewyższał w tym nawet "dziadka", jak nazywaliśmy Błażeja Popielę-urodzonego na terenie Beskidu. Następnego dnia przewidziano czas wolny. Z wielu propozycji większość wybrała wycieczkę na zaporę w Czorsztynie i zwiedzanie zamku w Niedzicy. Kilkoro co odważniejszych, mimo niepewnej pogody, zaryzykowało spływ tratwami przez przełom Dunajca. Propozycja wycieczki do Wąwozu Homole lub na Trzy Korony, a także piesza wycieczka na Słowacje nie znalazły chętnych. Przecież jeszcze "niedawno" tak chętnie i licznie organizowaliśmy wypady w Karkonosze!!? Podzieleni na grupki dotarliśmy do zapory, która poraziła nas swoim ogromem i wchłonęła liczną grupę w swe tajemnicze wnętrze, ale ani ona, ani informacje dotyczące historii budowy, ani siły naporu zgromadzonej wody nie zdołały przerwać prowadzonych rozmów. Cały czas słychać było powtarzane jak echo: "pamiętasz?". Nie przerwała ich nawet legenda o Janosiku unosząca się nad tłumem zwiedzających ruiny zamku. Kiedy zmęczeni powolutku wracaliśmy do naszych kwater, Hirek Maryniak, jak zwykle na przedzie, odwrócił się i krzyknął: "Dlaczego tu wszyscy nie przybyli? Żałujcie, że Was tu z nami nie było!" Może ten spontaniczny okrzyk Hirka sprawił, że postanowiłem podzielić się radością spotkania z tymi, którzy nie zdecydowali się, lub nie mogli przyjechać. Chociaż nie sposób całkowicie odtworzyć towarzyszącą nam atmosferę, mam nadzieję, że zdołam zachęcić wszystkich do udziału w następnym naszym spotkaniu. Wieczorem czekała nas kolejny wspólny wieczór połączony z uroczystą kolacją, tańcami i niekończącymi się rozmowami. Wszystko to miało miejsce w zabytkowym, modrzewiowym dworze z XVIII wieku, podobno będącym kiedyś posiadłością rodzinną jednej z naszych uroczych koleżanek. Wśród tańców i biesiady stateczni na co dzień przedstawiciele sztuki weterynaryjnej oddali się beztroskiej zabawie. Do późnych godzin nocnych kontynuowano rozmowy o naszym życiu, sukcesach, troskach i radościach. Ujawniały się wcześniej ukrywane pasje i zainteresowania. Od naszego spotkania minęło sporo czasu. Dzieląc się wrażeniami, w imieniu wszystkich obecnych chciałbym gorąco podziękować Alicji i Jankowi Serwinom za trud włożony w organizację zjazdu. Jesteśmy Wam wdzięczni, że mogliśmy to wszystko przeżyć. Mam nadzieję, że na kolejnym zjeździe będziecie się czuli tak, jak my u Was.W trakcie dobrej zabawy padło oczywiście pytanie, gdzie i kiedy organizujemy następne spotkanie? Tym razem zrodził się pomysł, aby dla odmiany następny zjazd koleżeński odbył się na Cyprze. Pomysł podsunął nam Michael Joannou, który mimo że po studiach wrócił na daleką rodzinną wyspę, uczestniczy niemal w każdym spotkaniu. Co więcej, zawsze przyjeżdża ze swoją żoną , która chociaż nie zna języka polskiego, stwierdziła, że atmosfera i życzliwość jaka wśród nas panuje,nie wymaga tłumacza. Propozycja spotkania na Cyprze została przyjęta z entuzjazmem. Wstępnie ustalono, że spotkamy się w połowie września 2002r.(...) Stanisław Graczyk, Wrocław |