Hey Piotry,

  Piąty rok był dla mnie czymś w rodzaju syntezy Heglowskiej dialektyki, gdzie teoria jest skonfrontowana z realiami praktyki i ten 

galimatias jest rozwiązany na poziomie prawdy. Karol Marks zapomniał o tym kiedy proklamował, że byt kształtuje świadomość, 

choć był na spółkę z Engelsem wyznawcą teorii Hegla. Okazuje się bowiem, że świadomość może też całkiem nieźle kształtować byt. 

I tak to właśnie wyglądało dla mnie na poziomie prawdy. Rena już pracowała za całkiem niezłą forsę, a ja jeszcze musiałem się bawić 

w studenta przez następne półtora roku, czyli trwaliśmy w społeczności matriatchalnej hierarchii i to były realia, które musiałem 

zmienić jak najszybciej, by ukształtować byt, ten przyszły. To była moja świadomość.

    Jak się tylko dało, egzaminy zdawałem w przedterminach. Choroby drobiu u Wachnika, też wyjechał z coccidiosis, bo to chyba był

między katedrowy przebój w tym czasie. Higienę zwierząt rzeźnych i mięsa u Ogielskiego, ale nie pamiętam o co tam biegało, to samo

z Zoohigieną u Ceny, tyle że wszystko poszło bez problemów. Do Gancarza poszliśmy w parę osób na przedtermin, siedzieliśmy na 

krzesłach w rzędzie, ja pierwszy na ochotnika. On poważny jak na sądzie ostatecznym, tematy zaczynał ode mnie, czasem przerywał 

w środku spowiedzi i temat szedł na następnego, chyba odpuścił nam winy bo wszyscy zdaliśmy. Chirurgię zdawałem niby u Utziga, 

wchodzimy na salę operacyjną, a tu na potężnej macie leży uśpiony koń. Jedną nogę ma przypętloną do szyi, w drugiej grzebie 

Osiński. Stoję, gapię się co on tam robi, on; to kolega tu na egzamin, zerkam na Utziga, milczy jak zaklęty. Osiński do mnie to nałóż 

rękawiczki. Zaglądam, koń ma potężnego ropnia zaraz nad kopytem, cuchnie bardzo mdliście. Przeciął skalpelem, podałem mu 

potężną metalową strzykawkę, wypłukał ranę, jak się okazało woda utleniona, bo bąblowała, wysuszył gazą i jeszcze raz wypłukał 

jodyną, założyliśmy sączek i parę szwów dla podtrzymania, rąbnął mu jeszcze niemiecką szczepionkę przeciwtężcową. Utzig; to nie 

sypiemy polzomycyny ?, Osiński, no tak ale za jakieś dwa dni, niech to trochę zaschnie, bo proszek się skrupi i nic z tego nie będzie. 

Wróciliśmy do gniazda Utziga, on; odbierze pan indeks w dziekanacie. Okazało się, że egzamin podpisywał Badura.

    Diagnostykę zdawałem u Janiaka też w przedterminie. Pukam grzecznie, nic. Czekam chwilę, stale nic, idę zapalić giewonta, 

pewnie jeszcze go nie ma. Wracam za chwile, pukam, stale nic, próbuje klamką, ostrożnie otwieram drzwi. Niech kolega siada, 

usiadłem na brzeżku fotelika, on nic, zionie czysta ojczysta, a to było przed południem. Rozwalił się w fotelu i z lubością smokta 

sporta, nawet nie wyjął go z jamy ustnej, śmierdziało jak cholera, choć sam paliłem, ale mniej cuchnące giewonty. Popatrzył na mnie 

przez mgłę dymu papierosowego. Wziął indeks, przewrócił kartki, to już wszystkie egzaminy pozdawałeś, tak panie profesorze, ten 

jest ostatni ma piątym, wraca do indeksu, to ja nie będę cię tu męczył, wpisał mi czwórkę. Wakacje.

powrót