L              Leningrad cz. 3 - Niekrasiwaja,

    Następnego dnia Norbert zwołuje posiedzenie w jakiejś sali na końcu korytarza, idziemy, na piedestale mównica, z tyłu po bokach 

dwa sztandary, po jednym z każdej strony, sierpy i młoty na obydwóch, rzędy krzeseł, pewnie konferencyjna. Norbert przed 

mównicą, ta chyba zarezerwowana dla przodowników nauki, pracy i na pewno czegoś tam jeszcze, ładnie z jego strony. Przedstawia 

plan pobytu od strony gospodarzy, jutro wieczorem spotkania ze studentami i absolwentami uniwersytetu, ma być bardzo 

nieformalnie i jeszcze bardziej towarzysko. Paru z tych absolwentów w pomieszaniu ze studentami należało do uczelnianego chórku, 

może też przyniosą jakiegoś grajka. Wygląda mi na frajdę.

    W międzyczasie mamy czas wolny, idziemy na lody, upał jak na Saharze, gdzieś koło trzydziestki jak nie więcej. Lody wspaniałe, 

prosto z ulicznego straganu, za rubla dostajemy po dwie gałki w rożku waflowym, posypane miałkim cukrem, niebo w gębie. Mamy w

planie wyniuchać jakiś sklep jubilerski, ale to podobno dwa przystanki metrem, za gorąco na dzisiaj, wracamy na obiad. W pokoju 

pachnie boczkiem, chleb niezły w smaku choć trochę ziarnisty. Wpadamy w trans, chleb, boczek, Stolicznaja, parę razy w kółko, 

jakby nas dopiero wypuścili z gułagu, niewiele zostało.

    Wpada Boguś, w świetlicy jest podobno kolorowy telewizor, idziemy, rzeczywiście, wielki jak szafa, na ekranie czołgi, strzelanina, 

biją Germanców, aż ściany się trzęsą, pewnie coś ze Stalingradu, ktoś gasi telewizor, za dużo huku. Norbert mówi, że mają w planie 

zawieźć nas nad Ładogę, do farmy kurzej, któregoś dnia na wycieczkę do Moskiewskiego Uniwerka imieniem Łomonosowa i być 

może Tretiakowska Galeria. Szczegółów nie zna, ale pogada z Griszą, wywiał. Dziewczyny chichrają się z czegoś, Zosia mówi że o 

mało co nie sprzedała swoich majtek, cha, cha, cha.

    Wracamy do pokoju, robi się późno, stale pachnie boczkiem, wypijamy po łyku Moskiewskiej, bo tyle zostało w butelce, dobranoc.

Budzę się w środku nocy, zew natury, zapalam światło, ze ścian i sufitu spadają karaczany, jak bomby na Berlin, duże i szybkonogie, 

Gibbon; widziałeś tego białego, ja; pewnie mutant, przeżyły blokadę to i nic dziwnego, Darwin się kłania.

    Przyszedł chórek, same Rosjanki, ani jednego muzyka, ładne żenszczyny, szczególnie szczupła brunetka z oczami na pół twarzy, 

piękna, śmieją się, fajny gwarek, przyzwoitka wysoka blondyna, jakby przed minutą uciekła z tanecznej trupy Bolszoj, przedstawia 

dziewczyny, ładna to Wiera, zostałem Juria, całkiem nieźle. Nie ma grajka, przypomniał mi się zjadliwy wierszyk; koncerta nie 

budziet potamu szto Sasza Grisza i Anton podjebali patefon. Grisza wyraźnie speszony, Natasza przyzwoitka, ratuje sprawę, nie 

szkodzi one zaśpiewają piosenkę, podobno o jakiejś dziewczynie, śpiewają, Wiera prawie solo, inne wtórują:

  

       Nazywajut mienia niekrasivaja

       No zaczem ze on chodit sa mnoj

       I w osienniuju poru dazdliwuju

       Prawalzajet s raboty damoj.

   Teraz chórek:

       

       O za czem ja takaja szczastliwaja

       Ulybajusia wsiem i wsiemu

       Jesli skazet kto z was niekrasiwaja

       Nie pawieru tiepier nikamu.

      Bomba zaśpiewały, zrobiło się ciepło, ale kolej na nas, wyszło że będzie „Ostatni studencki rajd”, bo paru to znało, rzęzimy:


       Ostatni studencki rajd

       Kiedy dyplom lekarza masz w kieszeni

       Ostatni studencki rajd

       I nie mogłeś już nic odmienić

      Popłynęła piosenka, żebyś zawsze pamiętał

      Ostatni studencki rajd

      Gwizd pociągu i stukot kół, śmiech wesoły towarzyszy wtór…

    I apiać od nowa. Brawa.

Przynieśli w końcu grajka, leci Katiusza, ruskie piosenki wpadają głęboko pod skórę, ta też, jeszcze głębiej.

Zaraz potem mieszanka, dziewczyny wybierają chłopaków, wielkie oczy lecą do mnie, chyba śnie, nie chce się obudzić.


  powrót