W życie, w mały świat..
Szósty rok, jak to wszystko poleciało, gdzie te lata, że sparafrazuje; mrugniesz raz, poleciał rok, mrugniesz drugi raz minęło 5 lat,
nie mrugaj więcej. No to latam na wykłady bez mrugania, zbliża się dorosłe życie i cała ta odpowiedzialność, którą do tej pory dość
szczęśliwie omijałem zygzakiem za pomocą przyjaznego losu. Jean-Paul Sartre kiedyś powiedział, że życie to pasmo wyborów
przeplatane przypadkiem, że los to tylko usprawiedliwienie w przypadku złych wyborów, żeby było na co zwalić, ponarzekać, nikt
nie złorzeczy na dobre wybory, na szczęśliwe przypadki. Ciekawe, że to Simone de Beauvoir (ta od nagrodzonej książki Mandaryni)
kształtowała i finansowała jego życie, on tylko wymyślał swoje filozofie, nie wszystkie zresztą do zaakceptowania, ona była jego
dobrym przypadkiem lub losem wygranym na loterii życia, jak kto woli.
Z przeplatanek Sartre wybrałem wybory, na uczelni zjawił się wice-dyrektor Wojewódzkiego Zakładu Weterynarii w Koszalinie,
żeby rekrutować całkiem świeżych nie-ludzkich lekarzy, obiecywał dużo, zanotowałem numer telefonu. Zdałem relacje mojej pięknej,
zapaliła się dwoma sentymentami, plaża i wakacje w Mielnie jeszcze przed ślubem, musze tam podłubać co i jak.
Lubiłem chodzić na wykłady Senzego od czasu kiedy zarządził minutę ciszy, na stojaka za pamięć zamordowanych w Katyniu.
Miał ten unikalny dar bycia gawędziarzem i zawsze coś tam wtrącił z historii czy życia, miał jakiś czar może uśmiechu, może
minionych lat. Kiedyś, w czasie wykładu, narzekał na konferencje w Dumbarton Oaks na tle Uniwersytetu we Lwowie. Nie bardzo
wiedziałem o co chodzi, ale zawsze notowałem go zawzięcie. Spytałem moją mamuśkę, która nie była sympatykiem ówczesnego
ustroju, bo kto był ?, co to się stało na tej konferencji. Ona, że to jest miejscowość w Washington, DC. gdzie spotkały się delegacje
Chin, Sowietów, Anglii i US, żeby ustalić powojenny świat granic i wpływów. Zrobiło mi się jaśniej pod włosami, Senze tęsknił za
Lwowem i młodością.
Na epizootiologię chodziłem z zaparciem, Sobiech i potem Wachnik odwalali wykłady na sucho, czegoś im brakowało, żaden nie
miał daru komunikacji, przekazywania wiadomości czy tam nauki w jakiś soczysty sposób, bardziej przyswajalny, może mieli o jeden
więcej abnormalny chromosom Y. Notowałem ich, bo wiedziałem, że będzie z tego egzamin.
Higienę i technologię żywności pochodzenia zwierzęcego traktowałem per noga, choć Kocot bardzo starał się dostać w końcu
profesora, może tylko przepadał za konserwową szynką. Czasem wykłady prowadziła dwunazwiskowa Marysia Normand i wtedy na
amfiteatrze siedziała też Baśka Zembron, zaraz koło mnie, pachniała jakimiś różami, bardzo oszałamiająco, może dlatego ją
pamiętam, paliła Marlboro i raz mnie nawet poczęstowała, wziąłem bo były lepsze niż Giewonty i miały filtr. Chciałem ją zapytać po
co się tak tymi różami oblewa, ale dałem spokój, nie mój biznes.
Ni stad, ni z owąd przyszedł styczeń i zaraz potem luty, postanowiłem chodzić na egzaminy przed terminem. Higienę i technologię
zdałem 21-go stycznia, nawet nie u Kocota, tylko u Marysi Normand, nie pamiętam o co mnie pytała, wiem tylko że coś tam
bredziłem, że mięso świeżo ubitego nieszczęśnika jest sterylne, a kontaminacja pochodzi z czasu rozbioru i linii produkcyjnej. Spytała
czy zawsze, ja że nie, na przykład włośnie (Trichinella spiralis). Zaglądnęła do indeksu, zaliczenie miałem na +3 i tyle mi wstawiła,
Kocot podpisał w lutym.
Na przedtermin z położnictwa poszedłem 10-tego lutego, miałem zdawać u Senzego, pukam do drzwi jego gabinetu, otwiera któryś
z jego asystentów, profesora nie ma, wyjechał na parę dni, ale mogę zdawać u Balbierza, on chyba wie. Nie miałem ochoty na niego,
ale pewnie muszę się pokazać, pukam, on proszę, czym mogę koledze pomóc, gapi się na mnie jakbym się urwał z księżyca. Mówię,
że na egzamin w przedterminie, pokazał fotel z drugiej strony potężnego biurka zawalonego jakimiś papierami. Siedzi przez chwile
bez słowa, potem, ma pan zaliczenie?, pokazuje indeks, przewrócił parę kartek, to czego pan się nauczył? Mówię, że chodziłem na
wszystkie wykłady i kułem z notatek profesora Senze. On, no to niech pan rozwinie temat sztucznego zapładniania krów. Mówię o
banku nasienia, mrożone, serwowane za pomocą długiej pipety, wydmuchiwane gumową pompką, jak najbliżej jajowodów. On, a co
profesor mówił na temat niepłodności. To był kruczek, Senze twierdził, że notoryczne, wielorazowe sztuczne zapładnianie prowadzi
do niepłodności, że nie ma to jak natura wymyśliła, co trzeci raz trzeba zaprowadzić panienkę do byka, cała gra hormonalna na tym
polega. Balbierz na to, że to wbrew oficjalnej propagandzie doboru genetycznego, co pan na to, ja głosuje za profesorem Senze.
Zagadkowo uśmiechnął się kącikiem ust, może z aprobatą, może nie, wziął indeks, no to dziękuje panu, wychodzę, +4, tak samo jak
zaliczenie, nie wysilił się zbytnio.
Ostatni egzamin z epizootiologii też zdawałem w przedterminie u Jary , 28 lutego to była chyba sobota, a może niedziela, 10-ta
rano. Wchodzę, Jara do mnie to pan cierpi na bezsenność, ja nie, on śmieje się, proszę o indeks, to pana ostatni egzamin, nie będę
pana już męczył, bo spóźni się pan na sumę. Dał mi 4, podał rękę, pożyczył powodzenia. Wychodzę, stanąłem na papierosa, patrzę, a
on też wychodzi, pewnie spieszy się na tą sumę . Wchodzę do domu, Rena i jak poszło, fajnie, to teraz dzwoń do Koszalina, mamuśka
w skowronkach, gratulacje nie-ludzkiemu lekarzowi, pytam co to takiego ta suma, one że nabożeństwo, może i pójdę.