W życie, w mały świat cz. 3
Do Słupska jedziemy 18-tego marca, pociągiem do Bydgoszczy i dalej autobusem, w sekretariacie WZWet meldujemy się po
południu, mamy tylko 3 godziny do powrotnego autobusu do Bydgoszczy i mniej niż godzinę na przesiadkę na pociąg do Wrocławia.
Jak nie zdążymy to będziemy w tym zimowym zadupiu siedzieć do wiosny. Sekretarka, ładna dziewczyna do Reny, proszę usiąść,
może napije się pani gorącej kawy, do mnie nic, dzwoni do Dyrektora. Dąbrowski wypada z gabinetu, pani Krysiu niech pani poda
kawę do biura, cmoknął Renę w rękę, jakby chciał ją zaprosić do kina, myślę że dobry początek.
Siadamy w fotelach, on do niej; to ja widzę, że pani nie nadaje się w teren, zaraz się dogadamy, bo dzwoniłem do Powiatowego w
Człuchowie, doktora Jastrzębskiego. Rena do niego, a gdzie jest ten Człuchów, on pani Krysiu proszę przynieść mapę naszego terenu.
Pokazuje jej mapę, wodzi palcem, tak, to ładne miasteczko około 15-20 tysięcy ludzi, ładne jezioro z plażą, ale w lecie zwala się tam
tłum wczasowiczów. Nie daleko do Chojnic z jednej strony, a z drugiej do Szczecinka. Bedzie się pani podobać.
Rena, a czy jest tam jakieś możliwe mieszkanie? No właśnie, Powiatowy ma klucze do mieszkania w nowym budownictwie,
2 pokoje, kuchnia, łazienka, całkiem nowe, nikt tam nie mieszkał, spółdzielcze. Rena, a na którym piętrze, już chciałem wleźć pod
fotel,bo na pewno w tym Człuchowie nie zbudowali jeszcze drapaczy chmur, a Dąbrowski: nic więcej nie wiem, zadzwonię do
Jastrzębskiego i spytam, ale najlepiej to powiem mu żeby to dla państwa zarezerwował, dał klucze jak się pojawicie i pomógł załatwić
formalności.
Dzwoni, coś tam gadają, do Reny - Powiatowy wszystko teraz wie i nie może być żadnych problemów ani niespodzianek, drugie
piętro. Stoję i słucham co dalej, może pójdą do kina, ale nie Dąbrowski do niej, a jakie ma pani wykształcenie, ona że magister
inżynier ekonomii z kierunkiem fermentacji przemysłowej, nawet ja nie wiedziałem o tej fermentacji. On, no to doskonale, mają tam
laboratorium to może się pani tam zatrudnić jakby chciała. W końcu mnie zauważył, mam dla pana, panie kolego, propozycje na
ordynatora lecznicy i kierownika laboratorium, oni tam pobierają jakieś próbki i wysyłają do Bydgoszczy, ale zanim wyniki wrócą, to
już musztarda po obiedzie. To wszystko trzeba przeorganizować, może kupić jakiś sprzęt, ustalić etaty. Mają tam jednak problem z
Dyrektorem Północnego Zjednoczenia Gospodarstw Rolnych, ale myślę że pan nie da się powiesić, co pan na to?
Rena, no oczywiście że tam pojedziemy, kiedy by można było? Dąbrowski, już wczoraj, tylko proszę zadzwonić wcześniej do
Jastrzębskiego, jakby go nie było, to można rozmawiać z jego żoną, Rena zapisała telefon. Na pożegnanie podał Renie rękę i jeszcze
przykrył swoją jak jakiś lwowiak, moją potrząchał, pani Krysiu proszę powiedzieć kierowcy, żeby państwa podrzucił na stacje, mówię
że do autobusu, on no to do autobusu.
Wracamy,
Rena, co o tym myślisz? Co mam niby myśleć, załatwiłaś sprawy,
całkiem fajnie, właściwie to nie musiałem jechać do
Słupska, i jeszcze nabawiłaś się całkiem nowego wielbiciela, ona taka była, faceci lecieli do niej jak pszczoły do ula. Moja poprzednia
dziewczyna, zootechniczka, też z Wysrolu, nawiasem mówiąc oryginalnej urody, czarne włosy, szare oczy, była przekonana, że świat
facetów kręci się wkoło jej spódniczki jak gromada małych byków. Nie wiem co lepsze, ule czy małe byki.
Rena do mnie, no tak ale nie spytaliśmy o uposażenie, ja nie bój się z głodu już nie padniemy, się zobaczy.
We Wrocławiu jesteśmy krótko przed północą, mamuśka; no i co załatwiliście coś, Rena tak wygląda, ale jeszcze trzeba zadzwonić
do Powiatowego Lekarza w Człuchowie, mamuśka jaki znowu Człuchów, Kamil się obudził i pędzi do Reny, ja pogadamy jutro.
Nazajutrz Rena wybyła do pracy, mamuśka dopieszczała gówniarza, poszedłem do księgarni zobaczyć gdzie dokładnie jest ten
Człuchów, kupiłem mapę i przy okazji dowiedziałem się, że jest ulokowany na Pomorzu Gdańskim od XIV wieku, są tam ruiny
drugiej największej twierdzy krzyżackiej, zaraz po Malborku, zbudowanej na wzgórzu w pięknym parku. Rezydował tam komtur
będący głową konwentu krzyżackiego, między innymi słynny Ulrich von Jungingen i Konrad von Wallenrode. Zamek stal na straży
szlaku między niemieckimi miastami, a Prusami. Zdobycie go utrudniały cztery jeziora z największym Jeziorem Rychnowskim, o
czym przekonali się Szwedzi kiedy to nieskutecznie próbowali zdobyć twierdzę w 1617 roku. Wszystko fajnie, ale nic o lecznicy
zwierząt, za to dużo o podobno pięknych kolorowych XIX-wiecznych kamieniczkach na samym rynku, byłem więcej niż przekonany,
że moja piękna mieszkać w nich by nie chciała. W domu mamuśka karmiła Kamila gotowanym na miękko jajkiem, zagryzał miąższem
bułeczki, bo podobno na chleb nawet spojrzeć nie chciał, gówniarz 3,5 roku i taki wybredny, co to babcie potrafią zrobić z
normalnego chyba dziecka, i co to będzie za parę lat, muszę pewnie wziąć sprawy w swoje ręce. Wróciła Rena i zaraz potem ojciec,
pyta kiedy chcemy tam jechać, to on załatwi nam ciężarówkę z kierowcą na przeprowadzkę, mamuśka że przecież trzeba jeszcze
kupić jakąś pralkę, bo jak będziesz się obracał wokół trzody, to trzeba koniecznie prać ciuchy, bo inaczej będziesz brzydko pachniał,
jak ta trzoda.
W przeddzień planowanego wyjazdu dzwonię do Jastrzębskiego, wszystko wie, mieszkanie czeka na nas, klucze też, do
zobaczenia, na telefonie przyjemny facet. Jedziemy 31-go marca, zapakowaliśmy dobytek wraz z nowiutką pralką, ciężarówka
zabudowana, kierowca gadatliwy, zabawia nas rozmową, zwłaszcza Renę, pada śnieg, zimno jak na Syberii. Zajeżdżamy na lecznicę
późnym wieczorem. Kamil został z babcią, ma go przywieźć jak się tam urządzimy. Na lecznicy masa świateł, dom mieszkalny na
podwórku, piętrowy, też oświetlony jak na przywitanie nowego roku, trochę z boku chyba dość okazałe laboratorium, patrzę na
tabliczkę, Powiatowy Zakład Weterynarii, Laboratorium. Z budynku wypada Jastrzębski, witajcie, jest późno, ale zaraz zawołam
Marciniaka, też lekarz wet, on mieszka na parterze, to wam pomoże. Ten Marciniak to wielki chłop, wyższy i znacznie bardziej
mięsisty ode mnie, ależ tak ma klucze, pojedziemy razem, panowie za mną, to nie daleko, jakieś pół kilometra.
Podjeżdżamy pod czteropiętrowy nowy blok, duże okna, oświetlona brama, zamykana na klucz, Marciniak to na drugim piętrze,
otwiera drzwi, Rena zapala światło, pusty, relatywnie długi przedpokój, znosimy meble z kierowcą i Marciniakiem, wersalka i
cholerna pralka, myślałem że ducha wyzionę, Rena steruje ruchem, gdzie co idzie. Wchodzę do dużego pokoju, a tam kupa gruzu na
podłodze, drzwi od balonu uchylone, przeciąg, domykam pokaźne okno w kuchni. Rena zachwycona, posprząta się, poukłada,
naprawi co trzeba, będzie fajnie, idziemy spać.