Człuchów – pierwsze dni w laboratorium i „bal” w knajpie nad jeziorem.
W pierwszy poniedziałek mojej świetlanej człuchowskiej przyszłości zawitałem do pracy, Irena moja laborantka cała w
uśmiechach, ubrała się jak na święto lasu, cała w zielonym, portki wpuściła w brązowe kozaki, na szyi żółta apaszka. Musi dzisiaj
wymyć probówki na krew, namoczyła jeszcze w zeszły piątek, jak przeschną Adam ma je zabrać, bo jadą pobierać krew do PGR-u.
Piesik-kierowca Rumuna, ma wieczorem zabrać ten krwisty kram do Miastka na badania. Idę pooglądać autoklaw, może da się
naprawić. Przylatuje Jastrzębski, panie kolego, to stary rupieć, jak jeszcze byłem tu na stażu, już prychał i grzał tylko do 100 stopni,
jak na zaparzenie kawy, nie ma co się głowić, trzeba zrobić listę potrzebnych sprzętów, pojedziemy do Słupska i wszystko załatwimy,
bo mają tam fundusze na wyposażenie laboratoryjne, już rozmawiał z Wojewódzkim. Jak pan skończy tą listę, to proszę mi dać znać.
Przyszła Rena, mówię że to nie ładnie spóźniać się w pierwszy dzień pracy, niech wie kto tu jest boss, a ona że była na lecznicy,
bo ją Arek przechwycił i tam ją obsiedli. W porządku, ma zająć się laboratorium, bo w tych „spirytusach” mieli laboratorium i robili
testy na zgodność z recepturą, zwłaszcza Coca Coli, ona tym się bawiła i wie co jest potrzebne na wyposażenie laboratorium, poszła
plotkować z Ireną, bo tak podobno wypadało. Za chwilę przyleciały połowice Arka i Adama, przyniosły pączki nadziewane różaną
marmoladą, siedziały tam do późnego popołudnia.
Pojechałem z Arkiem na zgłoszenie do Krasienkiewicza największego obszarnika w całym powiecie, trzy krowy dostały wzdęcie,
zajeżdżamy, rzeczywiście, krowy jak balony, ledwo dyszą, pytamy co się stało, może jakiejś kiszonki nażarły się, stąd szybka
fermentacja, masa gazów uciska wszystkie wewnętrzne organy, ale nie, w żłobach buraki, parę ledwo posiekanych. Arek ztrokarował
dwie, a ja trzecią krowę, śmierdzi słodko metanowa mieszanka. Pytam pana Krasienkiewicza czy ma jakiś jadalny olej, ma cały
plastikowy baniak, sprowadził mu kuzyn z NRD, odkupił od rosyjskiego kasyna, ale nie używa do smażenia, tylko na odstawy
cielaków na spęd. Pytam co ma olej do cielaków, Arek śmieje się, później ci powiem. Wlaliśmy gdzieś około litra tego oleju do
krowich gardeł, popchnęliśmy sondą buraki, Krasienkiewicz cały szczęśliwy, przytachał po dużym słoiku zawekowanej kiełbasy
domowej roboty. Wracamy, pytam Arka co z tym olejem i cielakami, on że paru miejscowych kułaków ma umowę z Kombinatem
PGR-ów w Człuchowie, kontrakty na cielaki, tuczniki i dostawę mleka. Dostają za to paszę i forsę po odstawie, parę razy w roku, w
różnych terminach, żeby była ciągłość dostaw. Nadzór w czasie odstawy sprawuje Powiatowy i on sam, bada się temperaturę, wagę i
ogólny stan fizyczny, obecny jest też ktoś tam z Kombinatu, jakiś kierownik chyba od przyjęcia dostaw, fajny facet ale bardzo mu się
podoba, jak cielakom sierść się błyszczy, bo to jego kryterium, jak się nie błyszczy to chore albo zarobaczone, no to chłopy smarują
te cielaki tłuszczem albo robią kogel-mogel z jaj i wszystko jest całkiem fajnie, byle tylko te cielaki albo tuczniki nie miały sraczki.
W domu dowiedziałem się, że Powiatowy przyszedł do laboratorium, pożarł dwa różane pączki, popił kawą i jak tylko dziewczyny
wyniosły się, oznajmił Renie, że mieszkanie jest spółdzielcze, Zakład zapłacił 8 tysięcy złotych, żeby to mieszkanie zakotwiczyć i
kilka miesięcy składek, mamy tą forsę zwrócić Zakładowi, tyle że nie ma pośpiechu, możemy w ratach, mogą nam potrącać z pensji.
Natomiast najważniejsze jest żeby pójść z nim do zarządu spółdzielni i przepisać to mieszkanie na nas, może jutro przed południem,
ma mu dać znać. Rena że przywieźliśmy z Wrocławia około 27 tysięcy, to może byśmy spłacili Zakład, bo nie chce żeby mam coś
potrącali z pensji, to niby psychologiczne, jest nasze i tyle, tak postanowiła. W międzyczasie dowiedziała się od mojej laborantki, że w
Chojnicach jest całkiem porządny sklep meblowy, mają tam pojechać autobusem po pracy, bo chce kupić Kamilowi zestaw
pokojowy, tęskni za dzieckiem, chce go tu przywieźć. Żona Arka jest nauczycielką, kierowniczką przedszkola i go tam upcha, już
rozmawiały, mają wspólnie napisać podanie. W piątek mają pojechać do Chojnic, bo wtedy są dostawy, może coś będzie. Pojechały,
siedzę nad listą laboratoryjnego wyposażenia, najważniejszy jest autoklaw, mikroskop z możliwym powiększeniem 5-10 -25- i 100 x z
olejkiem immersyjnym. Przydałby się stojący zlew i Junkers do cieplej wody, metalowy stół, jakiś stojak z półkami, parę szafek.
Trzeba też zamówić pożywki, płytki Petriego, zestaw do barwienia metodą Grama, chemiczne odczynniki do różnicujących podłoży,
płyn fizjologiczny 0.9% NaCl, roztwór etanolu do wyjałowienia probówek, jodyna, woda utleniona, nowe zestawy probówek, igły do
pobierania krwi, cały zestaw, parę skalpeli. Na pewno coś tam jeszcze w zależności od oczekiwań Wojewódzkiego, bo to niby ma być
na początek laboratorium powiatowe, a później to się zobaczy. Muszę też zobaczyć co mają w lecznicy, jakieś antybiotyki,
sulfonamidy, dodatki witaminowe, wiem że mają stół operacyjny i poskrom, tyle że z sali operacyjnej zrobili składnicę, kupa
kartonów, nawet rowery oczekujące wiosny, musze pogadać z Arkiem, kierownikiem lecznicy, jeszcze przed spotkaniem z
Powiatowym.
Rena wróciła z Choinic, ma podobno wspaniałą wiadomość, zestawów pokojowych nie było ale poznała w tym sklepie meblowym
Dyrektora WPHW, poszły do biura kierownika sklepu, żeby się pomizdrzyć i przy okazji zobaczyć co się da zrobić z jakimś zestawem
i kiedy, no i tam siedział ten dyrektor, one obie niczego sobie, to je zaprosił na kawę. Gadu, gadu, on że nie jest pewny czy dziecięce
zestawy będą, ale może zamówić, niech zadzwoni do jego biura, a najlepiej wieczorem do Banku w Człuchowie, bo on tam mieszka z
żoną, która jest dyrektorem tego banku, w przyszły piątek. Ma na imię Bogdan, jak by go nie było to może zostawić wiadomość jego
zonie, Irenie. Nie ma to jak być powabną dziewczyną, mnóstwo rzeczy nagle okazuje się być do załatwienia; być kobietą, być
kobietą…
Następnego dnia Rena zaniosła naszej księgowej 8 tysięcy, dostała kwitek i poszli z Jastrzębskim do spółdzielni załatwić sprawę
przepisania mieszkania i zapłacić następną spółdzielczą ratę. Przyniosła kupę kwitów i papierów dla mnie do podpisania, bo miałem
być spółdzielczym wspólnikiem, cha, cha..
W piątek wieczorem do laboratorium przyszedł Arek z zaproszeniem na obiad do restauracji nad jeziorem, podobno najlepsza
między Chojnicami a Szczecinkiem, bardzo fajne żarcie, napoje i obsługa, ma być zespół na żywo, można potańczyć, nie ma tłumu,
bo przed sezonem. W sobotę przyjedzie po nas samochodem, ma być cała lecznica i paru jeszcze lekarzy z okolicy. Rzeczywiście,
sala duża ale w pewnym sensie kameralna, parkiet, stoły ustawione półkolem, pokryte zielonkawymi obrusami, na każdym świeczka
w porcelanowym świeczniku w czarne gwiazdy, miękkie, wygodne siedzenia. Światła przyćmione, z sufitu dyndają trzy spore
blaszane półksiężyce, po przeciwnej stronie podium, na nim wzmacniacze, mikrofon i zestaw perkusyjny. Przypomniała mi się
“Zabawa podmiejska” Szczepanika … z soboty na niedziele dłużej gra orkiestra… Ledwo zamówiliśmy żartko, a tu na podium
pojawia się zespół, dziewczyna w zwiewnych szatach, zapowiada że tego wieczoru będą grać repertuar polskich przebojów, ale mogą
też zagrać na życzenie. Zacznie od piosenki którą na pewno wszyscy znają, śpiewa ciepłym mezzo; … Tango za pół złotego, kto chce
tańczyć, ten płaci…..