CZŁUCHÓW – krowie bliźniaczki i co kaczka ma do autoklawu

    Kiedyś tam, zdaje się, że w poniedziałek siedzę w laboratorium, robię zapotrzebowanie na antybiotyki i dodatki witaminowe dla 

kur, trzody chlewnej i mączkę kostną dla krów. Przegadałem to z Kierownikiem lecznicy, mówi że to niby dla pegeerów, ale tam i tak

już nic nie pomoże, te kołchozy trzymają się tylko na kontraktach z miejscowymi kułakami, a ci dla odmiany są bardzo chciwi na 

wszystko co się zamówi, bo mają też umowy z mleczarniami i państwowe na dostawy mięsne. Kupują wszystko jak leci, połowa idzie 

na kontrakty z Kombinatem Józkowa, a druga na ich potrzeby, za tą drugą płacą gotówką, bez rachunku, śmieje się, powiem ci jak 

zamówisz. Telefon, dzwoni sekretarka z lecznicy, prawie piękna Bożenka; panie Jurku, przyjechał Krasienkiewicz, mówi że mu się 

krowa cieli już od paru godzin, a nikogo nie ma w lecznicy bo pojechali w teren, czy mógłbym z nim pogadać. Idę, czeka na 

podwórku przyjechał dużym Fiatem, on że już jedna noga wystaje ale drugiej nie widzi, to może bym pojechał i zobaczył co się dzieje,

krowa bardzo mleczna, spokojna, ale ryczy od białego rana, pewnie wzywa pomocy. Przylatuje Powiatowy, pewnie przez okno 

widział tego Krasienkiewicza, może się nudzi, no to jedziemy, no, nie Syrenką, jego Wartburgiem, może ma kilometrówkę, porywam 

torbę, jedziemy za Krasienkiewiczem, ten pędzi jak na rajdzie w Monte Carlo. Zajeżdżamy, rzeczywiście krowa wzywa pomocy, 

nakładam rękawice, smaruje tym enerdowskim olejem, Powiatowy zagląda ciekawie, Krasienkiewicz łapie krasulę za rogi, nie wiem 

po co, zaglądam gdzie trzeba, a tam jedna nóżka, popycham, poród pośladkowy z drugą nóżką podwiniętą. Powiatowy no i co teraz 

robimy, cesarkę? Na razie zepchnę cielaka jak się da, może też i nóżkę da się przeciągnąć, panie Doktorze, on no to niech pan 

spróbuje. Spycham cielaka miedzy parciami, jest jakiś dość mały, dał się zepchnąć, szukam drugiej nóżki, parcie, czekam parę 

sekund, jest, Krasienkiewicz podaje butelkę z olejem, to chyba z niemieckiego rzepaku, przeczekuje parcie biorę ten olej w garść, 

łapię odwiniętą nóżkę, daje się wyprostować miedzy parciami, potem drugą, parcie, wyciągam cieliczkę. Powiatowy leci ze szmatą 

wytrzeć śluz z jej nozdrzy, wpadł w krowie gówno, mało się nie wywalił. Widzę, że Krasienkiewicz wstrzymuje śmiech, ja też, 

Powiatowy wyciera słomą to gówno, mało się nie przewróciłem. Przychodzi pani Krasienkiewiczowa, cieliczka?, to dobrze będzie dla

Kombinatu, na rzeź oddajemy tylko byczusie, no to zapraszam do środka, Krasienkiewicz ponacierał cieliczkę wiechciem słomy, bo 

to podobno ułatwia krążenie, taki jakby masaż, przeniósł ją blisko mamuśki, zaraz też przyjdzie, bo chce zobaczyć jak krasula będzie 

reagować na córę. Idziemy z Powiatowym, on niech pan nie pisze rachunku, dobrze by było mieć z nim układy, na pewno będzie 

chciał się odwdzięczyć, Krasiekiewiczowa prowadzi do łazienki, tej dla gości, myjemy łapy, siadamy za stołem, tam kiełbasy, 

wędzony boczek, pasztet w słoikach, masełko, chleb od sąsiada bo ten ma piec chlebowy na wiśniowe drewno, czekamy na 

Krasienkiewicza, a ona; niech jedzą, niech się nie krępują, bo muchy srają, lata wokół potężnego stołu i gania muchy jakąś ścierką. 

Przychodzi Krasienkiewicz, ile się należy?, Powiatowy, przysługa, cieszymy się że wszystko poszło dobrze i cesarka nie była 

potrzebna, Krasieniewicz leci do oszklonej szafki, wyciąga gąsiorek, bimber od sąsiada, tego od pieca chlebowego, on nic innego nie 

pije bo te ze sklepu to trucizna, bimber jest bardzo dobry, omija trzewia, żubrówka podprawiona miodem, prosto z pasieki. Polewa, 

Powiatowy nie pije bo prowadzi, ja trochę, może pół szklanki, Krasienkiewicz wychylił całą szklanę, mówi do Jastrzębskiego, że 

reszta bimbru na drogę. Wychodzimy, cos mnie tknęło żeby zaglądnąć do krasuli, stoi wygięta w pałąk, wygląda jakby stale miała 

parcia, a nie powinny już być, Powiatowy leci do Wartburga, ma tam rękawice bo łazi na spędy, wkładam, następne dwie nóżki, 

wyciągam drugą cieliczkę. Krasienkiewicz prawie tańczy. Wracamy, Jastrzębski to kiedy będzie pan jeździł tą Syrenką, ja nie wiem 

muszę ją oswoić.

    W sobotę do południa mam dyżur, mój pierwszy, nie sam, z Adamem bo stażysta nie może być sam na dyżurce, nic się nie dzieje, 

już mam spłynąć do domu, a tu telefon, dzwoni Powiatowy mamy spotkanie z Dyrektorem szpitala, będzie w dobrym humorze bo 

ustrzelili parę kaczek i właśnie Jadzia je piecze, z gruszkami. Niech się pan oporządzi i przyjdzie gdzieś koło piątej, już dzwonił do 

labu, pani Regina też będzie mile widziana. Malo mnie szlag nie trafił, Rena nie znosi kaczek bo tłuste i podobno śmierdzą wiatrem, 

ani gruszek bo ją brzuch boli jak zje parę, zresztą po co ona ma tam być. No ale idziemy, ten Dyrektor gdzieś koło pięćdziesiątki, 

siwy jak przysłowiowy gołąbek, uśmiecha się przyjemnie, a gdzie pan kończył studia, mówię że we Wrocławiu, on że też we 

Wrocławiu skończył Akademię Medyczną, mieszkał na Biskupinie i codziennie wędrował na zajęcia tramwajami przez godzinę w 

jedną stronę, bo jeździły w kratkę, ale przyjemnie wspomina te czasy. To pan też wylądował na tym zadupiu jak ja, bo pewnie 

Wrocławianin, a małżonka też?, mówię że tak, żeby się odczepił, tyle że to była półprawda. Ale wracając do sprawy to tak już wie, 

nawet już myślał jak to załatwić z tym autoklawem, Jastrzębski polewa miodowy bimber do wspaniałych kryształowych kielichów, 

dyrektor zachwycony. Mówi że autoklawu sprzedać nie może, bo to za dużo kłopotów i nawet nie wie ile to może kosztować bo 

używany ładne parę lat, musi sprawę przegadać ze swoim zespołem czy z kimś tam i najprościej będzie zrobić darowiznę, tyle że 

będziemy musieli załatwić transport i zapłacić złotej rączce za zamontowanie, on wie jak to wszystko zrobić, ma nawet uprawnienia. 

Jastrzębski polewa następną kolejkę, wpada Jadzia, kaczki gotowe zaraz będzie serwować ale trzeba je poćwiartować do spożycia. 

Dyrektor zrywa się ochoczo i drepta za nią do kuchni, wracają za chwilę z półmiskami pociachanych kaczek, chyba dwóch bo widzę 

cztery nogi, gruszki na brzegach półmisków, złoto przypieczone, wszystko poprószone siekaną pietruszką. Pycha. Pytam tego 

Dyrektora jak długo zejdzie, żeby zdobyć ten autoklaw, ten że nie wie ale chyba około miesiąca. Rena kopie mnie pod stołem, chce 

wracać, myślę że jak nie znosi gruszek to po co się ich czepiła, ona że jak ma wybór między kaczkami a gruszkami, to zawsze 

wybierze gruszki, jak musi, Jadzia na to że ona też. Wracamy, baby och te baby, można małego szału dostać, nawet bimbru nie 

dopiłem, mój ojciec kiedyś tam wygłosił że jak Bozia chce kogoś pokarać to mu rozum odbiera i skutkiem tego facio natychmiast żeni

się, Rena tego nie słyszała bo byliśmy akurat sami.….

powrót