37. Nowy Fiat 125p zmienia życie

    Przyniosłem talon na Fiata do chałupy, okazało się że mamy trochę więcej niż 120 tysięcy złotych, za krótko bo Fiat kosztował 

około 190 tysięcy. Rena polecała do Banku z papierami ile to my zarabiamy, dostała pożyczkę na tzw. zagospodarowanie około 80 

tysięcy, z tym że  mieliśmy drugą turę 120 bekonów z Arkiem i Marciniakiem na dostawę do Kombinatu pod koniec kwietnia. 

Wyglądało na to że Fiat nie złupi nas do kości. Miałem też kuzyna który pracował we wrocławskim Polmozbycie, dzwonię co i jak, 

on to przyjeżdżaj. Moja Piękna życzyła sobie żeby ten samochód nie był niebieski albo czarny, wszystkie inne kolory były dla niej do 

przyjęcia, zajeżdżam do Polmozbytu, mają 5 fiatów 125p, jeden biały, cztery wypłowiały niebieski, stonowany, nie gryzł oka, 

tapicerka czarna. Dzwonię, a Ona żebym poczekał, może będą czerwone, a czarna tapicerka to jak w grobie. Mówię że mogę wziąć 

biały ale ma szybę trochę uszkodzoną, jakiś odprysk, Ona żebym wziął  niebieski ale nie będzie nim jeździć, tyle że nawet prawa 

jazdy jeszcze nie miała. Jechałem do Człuchowa jak z jajem na miękko ponad 9 godzin, ale Piękna w końcu udobruchała się i 

postanowiła zrobić prawo jazdy, baby och te baby. Za chwilę dostałem nową Syrenkę z Województwa, to teraz Ona będzie mogła 

zadać szyku tym Fiatem, jak zrobi to prawo jazdy.  

    Kiedyś tam Rena wygnała mnie na zakupy spożywcze, pojechałem Fiatem, pakuje torby, deszcz leje jak z potężnego cebra, pod 

okapem dachu spożywczego sklepu stoi żona Józkowa, Teresa, pytam czy mogę ją podrzucić do domu, ona że kierowca miał być już 

chwilę temu ale chyba coś poważnego wynikło, bo go nie ma. Wsiadła, po drodze mówi że dostała w prezencie szczeniaka, wilczura, 

od Bożeny, żony majora Janusza, bo suczka miała cztery, trzy utopił, jednego jej sprezentowała, będzie do towarzystwa dla jej 

Pikusia, bo jakiś nieswój, ten Pikuś. Teraz ma kłopot bo musi jechać do stolarza w Szczecinku, żeby zrobił taką samą budkę dla 

nowego szczeniaka.  Słyszała też od Komendanta, że podobno szczeniaki dostają szczepionkę na jakąś chorobę na którą mogą zejść, 

tak powiedziała, zejść. Mówię, że to nosówka HPD (hard pad disease), chorują zwierzęta z family canine czyli lisy też. Właśnie 

miałem tą szczepionkę, bo pierwsza laska w Człuchowie, nauczycielka od geografii i wychowania fizycznego,  szprycha nie z tej 

ziemi, hodowała lisy i sprowadziłem tą szczepionkę dla niej ze Szwecji, kosztowała skórę jednego lisa, a miała ich 15 czy 20.  Teresa 

do mnie, to może by pan mógł wpaść jutro po pracy, gdzieś koło 20-tej, jak mąż będzie, bo on chce tego szczeniaka wykastrować. 

Jadę wieczorem, na podjeździe stoi milicyjny samochód, dzwonię, Tereska proszę, proszę do biblioteki, panowie tam siedzą, może 

kawy? Wchodzę, Józków z Komendantem piją Johny Walkera z kostkami lodu, coś niesłychanego, tak zbeszcześcić Jasia 

Wędrowniczka, whiskey nie pije się z lodem, bo traci aromat i smak, dostałem tą kawę. Mówię do Józkowa że szczeniaka zaraz 

zaszczepię, ale wykastruje jak będzie miał 2-3 miesiące, bo to duży szok, Komendant; to zrozumiałe, też byłbym w szoku jakby mi 

jaja wycieli, Józków rży jak koń, patrzę na butelkę, pół Jasia wypili, też zrozumiałe. W tamtym czasie psy milicyjne z Człuchowa 

emeryturę spędzały w domach milicjantów albo były sprzedawane miejscowym kułakom ale z uwagi na dużą agresję większość 

wtedy była kastrowana.


    Z Józkowem miałem przyjemność spotkać się jeszcze chyba trzy razy, w zimie na przełomie mojego drugiego i trzeciego roku pracy

dzwoni sekretarka Józkowa, Dyrektor oczekuje pana za jakąś godzinę w gabinecie, bez tego głupka Powiatowego, zatkało mnie dość 

solidnie. Wchodzę, Józków spieniony, z nim jakiś inny pegeerowski dostojnik, zastępca Dyrektora do jakiś tam spraw, Andrzej. 

Dyrektor do mnie, niech pan tylko popatrzy na kwit i dyspozycje lecznicy; rachunek tylko za dojazd na wizytę, dyspozycja odstawić 

do Bakutilu 30 czy 40 (nie pamiętam ile) prosiaków i dwie maciory, powód utopienie. Zastępca siedzi cicho, Józków, do niego no 

powiedzcie co się tam stało, ten że bractwo potopiło się w gnojówce, bo odprowadzające dreny zamarzły już parę dni temu, a pompa 

cysterny jest zatkana, bo pompowali krowie gówna. Józków do niego, co wy tam opowiadacie, proszę nas zostawić z doktorem, do 

mnie niech pan zabierze ten kwit i powie Jastrzębskiemu żeby sobie dupę nim wytarł, przy okazji niech pan coś wymyśli z nim na 

spółkę, my tu nie mamy olimpijskiego basenu, a nawet gdybyśmy mieli to świnie by tam nie pływały. Proszę zameldować się do mnie 

jutro z samego rana, bez ceregieli. Ustaliliśmy z Powiatowym, że świnie zdechły na zapalenie płuc, bo ogrzewanie wysiadło, powinno 

być dobrze bo Ubezpieczenie nie będzie się kwasić, a raport do Kombinatu też będzie neutralny, wina ostrej zimy, tyle że musiałem 

ten nowy kwit podpisać. Rano poleciałem do Kombinatu, Józków ledwo popatrzył na kwit, no, to pan tu napisał rzeczywiście co tam 

się stało, dopisałem jeszcze parę setek za sekcje i wyleciałem z tej jatki jak z procy. 


    Pod koniec drugiego roku naszego pobytu w Człuchowie Rena oświadczyła że zmienia prace, bo ma dosyć tego laboratorium, 

lecznicy i Jastrzębskiej bo ta w większości czasu przylatywała do labu na pogaduszki i siedziała tam godzinami, jak tylko mnie nie 

było. Kiedyś Piękna wybrała się do człuchowskiego jubilera żeby zrobić sobie chyba kolczyki i jakiś pierścionek z oczkiem z 

obrączek które przywiozłem z Rosji. Tam poznała Stenię, gadu, gadu, wylądowały w kawiarni na kawę. Ta Stenia namówiła ją żeby 

przeniosła się do Zakładu Kablosprzętu i jakichś przełączników, największego pracodawcy w mieście i podobno w powiecie. Robili te

kable dla Rosji i całego demoludu, małą część na potrzeby rynku wewnętrznego. Będą razem pracować bo Zakład ma otworzyć 

komórkę do jakichś tam spraw ekonomicznych i operacyjnych, miały  coś usprawniać. Marek, mąż tej Steni był tam vice-dyrektorem,

będą miały własny gabinet miedzy biurami obydwóch dyrektorów. Zaraz potem zostaliśmy zaproszeni do tego dyrektorstwa, Rena na 

kawkę, a ja na drinka, koniecznie z gówniarzem bo oni uwielbiają dzieci, i jego też będą uwielbiać, chcieliby mieć własnego 

gówniarza do uwielbiania ale im to jakoś nie idzie. Tam dowiedziałem się że zrobić potomka to każdy głupi potrafi, ale Mareczek 

pewnie nie jest wystarczająco głupi.

    Lata później okazało się że mieli jakieś tam krwiste niezgodności i Stenia znalazła sobie kogoś wystarczająco głupiego, w wyniku 

tego urodziła syna, ale Mareczkowi nie udało się już go uwielbiać bo się rozwiedli. Rena przeniosła się do tego gabinetu 

ku  zgorszeniu Jastrzębskiego i wyraźnej nieszczęśliwości Jastrzębskiej. Za to Stenia była w skowronkach, bo teraz będzie mogła

plotkować całe osiem godzin przy kawce, którą przyrządzał Mareczek albo sam Dyrektor Rysiek, którego też poznałem jak 

poszedłem zobaczyć to miejsce pracy, cha, cha,  nigdy nie dowiedziałem się co one tam niby robiły, ale Rena dostała 500 złotych 

miesięcznie więcej niż w laboratorium  i była z tego powodu dumna. Miała już prawo jazdy i jeździły z tą Stenią do Poznania albo 

Bydgoszczy do Mody Polskiej po ciuchy. Po tych wyprawach Mareczek mył im Fiata na tylnym podwórku Kablosprzętu, a Rysio stał

z boku, smoktał Marlboro i mu doradzał, kupa śmiechu.

powrót