WAKACJE U CIOTKI W BIESZCZADACH I NOWE ŻYCIE NA WYSROLU
Hey P&G,
c.d. tyle, że tematycznie trochę z boku, ale tak było.
-No to zostaniemy nieludzkimi lekarzami , Gibbon rechotał; wszystko jedno brachu, sposób na życie, może być całkiem niezły,
zobaczymy...
Na Wysrol wróciłem z delikatnym opóźnieniem, dwa tygodnie, przyszłość musi trochę poczekać. Siedziałem prawie cale lato u
ciotki na gospodarstwie. Na farmie, jak to mówiła. Czas stał tam w miejscu, zagubiony gdzieś między złotymi stajonkami zbóż,
poletkami ziemniaków, a trawiastymi miedzami. Tylko gdzie nie gdzie monotonie czasu przerywały zdziczale plamy bordowych
czereśni, a pod górkami czerwień maków. Między makami wiła się czernią asfaltowa szosa, zdawałoby się nie wiadomo skąd i
dokąd.
Ciotka nie była zamężna ale miała syna, chłopak młodszy ode mnie o parę lat, zdaje się cztery. Chodził do Technikum
Mechanizacji Rolnej w Łańcucie, w każdym razie jakiejś mechanizacji. Pewnie będzie mechanizował co się tylko da albo
pędził traktorem po miedzach.
Mniejsza z resztą o to, ciotka była bardzo dumna, że pół wsi nie będzie w niedalekiej przyszłości ganiać z sierpami albo kosami po
jej włościach. Za to nie mogła się nadziwić moją przyszłością; ty nawet nie wiesz jak krowę wydoić. Prawda, nie wiedziałem ale mnie
to za bardzo nie zniechęcało. Odgrażała się; powiem Karolci (to moja mamuśka), tyle że ona już wiedziała. Chciała żebym został
kimś pożytecznym, może poetą albo pisarzem, jak już nie chce zostać Einsteinem, hm...
Ciotka to była dopiero numerantka; jak przystało na kułaków, mieli tam do pomocy jakiegoś małorolnego chłopa. Pijaczyna,
mówiła moja babcia, a ciotki mamuśka, dostawał za to forsę i kwaśne mleko jak było gorąco, a czystą wódkę jak było zimno.
Pewnego razu pojechali wozem z ciotką po świeżą koniczynę, wrócili dość późno i zwalali tą koniczynę w stodole. Noc była podobno
upojna, koniczyna pachniała zniewalająco, oni zmęczeni, to nic dziwnego że przyciąganie ziemskie rozłożyło ją na wznak. Babcia
przegnała pomagiera, a ciotka parę miesięcy później latała po wsi z wielkim brzuchem. Ludzie się dziwili, ale obciach !
Atmosferę na Wysrolu można było nożem kroić. Kompletnie różna od Uniwerka, tam był luz, jakby przedłużenie Kwanta poprzez
Pałacyk, Bohema. Zapach historii; rzeźbione w drewnie drzwi do amfiteatralnych sal wykładowych, wiekowe blaty katedr, malowane
sztukaterie, rzeźbione boazerie. Sarkofag nauki i sztuki. Babilon twarzy, uśmiechów, bananowych spódnic, przyszłych hipisów z
kwiatami we włosach albo smętnych okularników. Babilon na chwile przed zniszczeniem. Czas niszczy wszystko i później odtwarza
w innych formach, twarzach i obyczajach.
Wysrol był odtworzonym Babilonem, wbrew legendzie tętnił życiem, tyle że innym, bardziej jakby skoncentrowanym,
skondensowanym w wymiarze konieczności i praktycznych celów. Prawie gwarantował sukces tym, którzy wyciągnęli rękę by je
zatrzymać, by nie minęło obok.
Próżno by szukać tu uniwersyteckiego posągu nagiego rycerza (Naked swordsmen), nikt nie był tu by grać i przegrać wszystko do
miecza, raczej żeby wygrać mieczem lub bez. I dobrze ale poprzednie życie gdzieś uciekło, tyle że zaczęło się nowe.