KASZUBY 2009
W dniach 04-06.09.2009r. odbył się trzynasty z kolei zjazd naszego roku
KASZUBY 2009. Organizatorami i świetnymi gospodarzami zjazdu byli
Marysia i Mundek Tymmowie oraz Gienek Brzeziński. Dzięki nim
spędziliśmy niezapomniane chwile i poznaliśmy piękno Kaszub. Pogoda nie
cały czas dopisywała, ale to, co zależało od gospodarzy,
było dopięte na ostatni guzik z najwyższą starannością, a życzliwość i
dbałość o gości odczuwaliśmy na każdym kroku-dziękujemy za to
serdecznie organizatorom.
Spotkaliśmy się w Poddąbiu, małej wsi nadmorskiej położonej na klifowym
wybrzeżu kilkanaście km od Słupska. Niektórzy przyjechali kilka
dni wcześniej, by rozkoszować się urokiem spokojnego zakątka.
Zjawiliśmy się na tyle wcześnie, aby po serdecznym powitaniu z
koleżeńskim gronem, przespacerować się jeszcze brzegiem morza.
Potem Mundek rozpoczął oficjalnym powitaniem biesiadę przy
grilowanych smakowitościach, piwie i grzańcu. Przypomniały się
wszystkim młode lata, zostawili na ten czas powagę i świetnie się
bawili: śpiewy, tańce, wspólne zdjęcia, przebieranki, pomysły na
przyszłe spotkania. Ech, chyba ktoś nam pozazdrościł tej zabawy, bo
podobno zjawiła się policja....Nie miało to wpływu na dalszą
część wieczoru, tylko nasi muzykańci troszkę sciszyli
muzykę. Szkoda było się rozchodzić, ale od rana zapowiedziany był
wyjazd.
Następnego dnia, zaraz po śniadaniu, zanim wyruszyliśmy w trasę,
przed wejściem do autobusu Mundek Tymm serwował wszystkim
złocisty trunek- wyśmienitą nalewkę a zarazem wejściówkę do
autokaru. Tak pokrzepieni ruszyliśmy w drogę. Przez
dwa dni pokazywał nam najciekawsze i najpiękniejsze miejsca znakomity,
niezapomniany przewodnik, pan Andrzej, Łodzianin z urodzenia,
nauczyciel z zawodu, Kaszub z wyboru, a przewodnik i gawędziarz z
zamiłowania. Raczył nas nie
tylko rzeczowymi informacjami, jak z rękawa sypał anegdotami i
dowcipami, co znakomicie urozmaicało naszą wspólną
wędrówkę. Wiózł nas bezpiecznie po kaszubskich, czasem
dość wąskich drogach, doświadczony kierowca pan Mirosław. Jechaliśmy
przez Kaszuby, krainę lasów i jezior, gdzie nazwy
miejscowości są napisane w dwóch językach, słuchaliśmy opowieści
o tych ziemiach i ludziach, gdzie to nie łatwo było przetrwać w
germańskim zalewie, a potem i w polskiej rzeczywistości.
Pierwszym miejscem, które odwiedziliśmy był zakład garncarski
kaszubskiej rodziny Neclów, od dziesięciu pokoleń
zajmującej się garncarstwem, we wsi Chmielno nad uroczym
jeziorem w pagórkowatej okolicy. Tu się powiada, że nie
święci garnki lepią, tylko Neclowie. Patrzyliśmy z podziwem na
piękne, gliniane wyroby, od kieliszków do jajek po olbrzymie
dzbany, kunsztownie zdobione wzorami przekazywanymi z pokolenia na
pokolenie. Obejrzeliśmy na żywo powstawanie tych cacek, a jeden z
kolegów, Krzysiek Nowak, spróbował sił w garncarskim
rzemiośle i wymodelował pod fachowym okiem prawie prostą miseczkę.
Obejrzeliśmy piec garncarski, posłuchaliśmy wykładu o
powstawaniu wyrobów glinianych i po zrobieniu zakupów
ruszyliśmy dalej.
Kolejnym punktem programu była piękna kolegiata w Kartuzach,
poklasztorny kościół gotycki z przełomu XIV i
XVw istniejącego tu zakonu Kartuzów. Niestety, miejscowy przewodnik nie potrafił tak pięknie opowiadać jak
pan Andrzej, słuchaliśmy nudnego, niewyraźnego wykładu o niezwykłym
miejscu. Było na co popatrzeć-wspaniały, renesansowy ołtarz, pięknie
rzeźbione stalle, ołtarze boczne, Złota Kaplica z gotyckim,
złoconym ołtarzem i bogatymi relikwiarzami. Zewnętrzny wygląd
kolegiaty jest bardzo interesujący, gotycką bryłę kościoła przykrywa
niezwykły dach w kształcie trumny. Tuż przy kościele znajduje się erem,
czyli pustelnia zakonnika, jedyny z kilkunastu, który przetrwał
do naszych czasów.
Następnym obiektem, który zwiedziliśmy w Kartuzach, było
Muzeum Kaszubskie. W dziewiętnastowiecznej willi w salach na
dwóch piętrach umieszczono wiele eksponatów związanych z
życiem codziennym: narzędzi do uprawy roli i rybołówstwa, sprzęt
domowy i meble, stroje, instrumenty muzyczne, tabakierki i wiele innych
ciekawych przedmiotów.
W drodze z Kartuz do Szymbarka zatrzymaliśmy się przy Wieżycy 329m
npm.,
najwyższym szczycie Niżu Polskiego, w czasach prehistorycznych była to
święta góra miejscowej ludności. Na jej szczycie znajduje
się
wieża widokowa im. Jana Pawła II, z pięknym widokiem z najwyższej
platformy, skąd podobno przy dobrej pogodzie, której niestety
zabrakło, widać Półwysep Helski.
Po obiedzie zwiedzaliśmy Centrum Edukacji i Promocji Regionu w
Szymbarku. Właścicielem obiektu i autorem niecodziennych
pomysłów jest pan Daniel Czapiewski- w sumie ze
zwykłego tartaku utworzył niezwykłe miejsce. Oprowadzała nas młodziutka przewodniczka. Zwiedzanie
rozpoczęliśmy od nauki nut kaszubskich-egzaminu nie było. Obejrzeliśmy
najdłuższą deskę świata z kaszubskiej daglezji, mierzącą 36,83m,
która została wpisana do Księgi Rekordów Guinnesa,
stół noblisty z tej samej daglezji, przy którym może
zasiąść 230 osób, fotel prezydenta-Lecha Wałęsy. Potem
przeszliśmy do prawdziwego Domu Sybiraka, zbudowanego 260 lat
temu na Syberii we wsi Zapleskino, 360km od Irkucka. I
nowsza historia, z czasów II Wojny Światowej, replika łagru
syberyjskiego, gdzie losy wojenne rzuciły wielu naszych
rodaków. W lasku bocznica kolejowa i pociąg z
wagonami-takimi
wywożono setki tysięcy ludzi w głąb Związku Radzieckiego.
Złowrogie nazwy widnieją na tle drzew na białych tablicach - Kozielsk,
Starobielsk, Ostaszków, Katyń...
Z Nieludzkiej Ziemi
przechodzimy na teren symbolizujący Kanadyjskie Kaszuby, skąd
przywieziono i
zmontowano Domek Trapera-nad wodą obok umieszczono jeszcze
kilka replik takich kanadyjskich domków i tablice pamiątkowe.
Pierwsi emigranci z Kaszub, głównie spod Bytowa i
Kościerzyny dotarli do Kanady w 1858r., tam w prowincji Ontario
odnaleźli drugą ojczyznę.
Kolejnym miejscem, tak popularnym, że trzeba stać do niego w długich
kolejkach, to domek na głowie, do którego wchodzi się przez okno
w dachu. Budowla jest lekko pochylona w dwóch płaszczyznach, a
efekt taki, że w głowie się kręci niczym na karuzeli i że trudno
utrzymać się na nogach-wycofałam się po kilku krokach. Ten dom ma
symbolizować wg p. Daniela Czapiewskiego czasy komunistyczne,
kiedy to świat stał na głowie.
Odwiedzamy drewniany kościółek pw. św. Rafała Kalinowskiego,
który był konsekrowany 17.09.2004r. z okazji światowego Dnia
Sybiraków W maleńkiej świątyni nagromadzono wiele pamiątek
opisanych w osobnym przewodniku-z Kołymy, z Magadanu, kamienie z
najstarszych polskich kościołów-z Gniezna, Krakowa, siedziby
Mieszka I na Ostrowie Tumskim w Poznaniu, z Zamku Królewskiego w
Warszawie, spod krzyża na Giewoncie.
Ostatnim miejscem które, odwiedzamy w CEPR jest replika bunkra
Tajnej Organizacji Wojskowej "Gryf Pomorski" z czasów II Wojny
Światowej. Długim, niskim, podziemnym korytarzem przechodzimy do
głównej sali, przewodniczka opowiedziała krótko o
miejscu i włączyła dwuminutową symulację nalotu. Przypomniały mi się
opowieści mamy o przetaczającym się froncie, ciągłym ostrzale i
bombardowaniu, które przeżyła w czasie Kampanii Wrześniowej
pod Tomaszowem Lubelskim, a za schron musiał wystarczyć loszek na
kartofle.
Późnym popołudniem, pełni wrażeń, wracamy do Poddąbia. Aura nie
była dla nas łaskawa przez cały dzień, a na zakończenie wycieczki
wychodząc z autokaru otrzymaliśmy jeszcze jedną solidną porcję
wody.
Wieczorem spotkaliśmy się na uroczystej kolacji. Marysia i
Mundek
rozdali wszystkim drobne upominki-flakoniki z nalewką bursztynową.
Piotr Kneblewski podziękował w imieniu uczestników zjazdu
organizatorom i przedstawił trzy propozycje na następny zjazd:
Szwarcwald-Jasiu Kiliszowski,
Turcja-Zbyszek Janas i Ukraina-Marek Kądziela .Odbyło się głosowanie,
Mundek liczył głosy-zdecydowaną
większością wygrała Turcja. Piotr dodał, że nie wykluczone iż, w
przyszłości w Niemczech lub na Ukrainie zjazd się odbędzie, tak jak
Kaszuby zaproponowane w 2004 r. na zjeździe w Elblągu dojrzewały 5 lat.
Wieczór był spokojniejszy niż ten powitalny, bez tańców i
śpiewów. Czas wspomnień z młodości, rozmów o tym, co
przeżywamy teraz. Łza w oku się zakręciła na myśl o tych, z
którymi już się nigdy nie zobaczymy, z upływem lat jest ich
coraz więcej...
Rano w niedzielę obudziła nas pobudka zagrana na rogu myśliwskim przez
Romka Szota-sympatyczny początek kolejnego dnia. Dzisiejsza trasa
nie była tak długa jak wczorajsza, ale równie atrakcyjna, szkoda
tylko, że już w mniej licznym gronie, bo część kolegów musiała
wcześniej wracać.
Naszym celem był tego dnia Słowiński Park Narodowy. Po
drodze mijaliśmy wieś Gardnę Wielką, gdzie przy kościele stał pomnik
upamiętniający tragedię sprzed 61 lat, utonięcie w jeziorze
Gardna 22 harcerek łódzkich. Powód-wywrócenie
się ciągniętej przez motorówkę, przepełnionej łodzi.
W Smołdzinie odwiedziliśmy Muzeum Przyrodniczo-Leśne Słowińskiego
Parku Narodowego, w którym można ekspozycje flory i fauny SPN i
galerię świetnych fotografii. przyrodniczych.
Kolejnym miejscem które, zwiedziliśmy był skansen w
Klukach, Muzeum Wsi Słowińskiej. Na pięciu hektarach zgromadzono
zabytkowe obiekty w naturalny sposób wkomponowane w istniejącą
wokół wieś. Domy i obejścia z pełnym wyposażeniem, jakby
tylko ktoś wyszedł na chwilę. Zwiedzaliśmy od tych najstarszych
do coraz nowszych, gdzie już była i elektryczność. Byliśmy tu poza
ścisłym sezonem, nie było pieczenia tradycyjnego chleba z dodatkiem
ziemniaków, odbywającego się w soboty i niedziele w lipcu i w
sierpniu, ale było pyszne ciasto sprzedawane na straganie, które
wszyscy chętnie spróbowali. Imprezą rozpoczynającą sezon w
skansenie jest Czarne Wesele odbywające zgodnie z dawniejszą się w
maju, pamiątka po wydobywaniu torfu służącego tu niegdyś jako opał, a
wydobywanym wspólnie przez wszystkich mieszkańców,
kolejno dla każdego gospodarstwa. Nie ma już w Klukach
Słowińców, zostały tylko ślady minionej epoki i niewielki
cmentarz blisko wsi.
Zwiedzanie kończymy wycieczką na wydmy w okolicach Smołdzina. SPN
został utworzony dla zachowania w niezmienionym pięknie
systemu
jezior przymorskich, bagien, torfowisk, łąk, nadmorskich lasów,
a przede wszystkim wydmowego pasa mierzei z unikatowymi w
Europie wydmami ruchomymi. Patrzyliśmy z podziwem na pięknie uformowany
przez naturę teren. Pogoda się poprawiła, nad nami płynęły po
błękicie malownicze chmury i tylko aparatu mi zabrakło, aby utrwalić to
piękno. Wśród starych zdjęć robionych analogiem znazlazły się
jednak cztery fotki z tego miejsca...
Zjedliśmy obiad i trzeba było się rozstać. Ech, zawsze co piękne, mija zbyt szybko...
Dziękuję wszystkim za te piękne, wspólnie spędzone chwile...Do miłego zobaczenia!
Grażyna
Zdjęcia Grażyny
powrót