ZJAZD ABSOLWENTÓW – Teneryfa 2024
Z upływem lat od zakończenia studiów częstotliwość naszych spotkań rośnie i tylko przerwa z
powodu pandemii była ostatnio większa. W ubiegłym roku zorganizowaliśmy nawet dwa zjazdy,
jeden zagraniczny tygodniowy na Malcie, a potem jesienny w polskich Borach Tucholskich, świetnie
przygotowany przez Romka i Danusię Szotów. Wszystko to jest opisane w naszej Kronice Zjazdów,
perfekcyjnie prowadzonej przez Grażynkę, a relacja ze zjazdu maltańskiego ukazała się też na łamach
Życia Weterynaryjnego.
Już na jesiennym spotkaniu padały pytania o kolejne zjazdy, gdzie i kiedy ? rozmowy o tym
nabrały tempa na przełomie roku i w połowie stycznia 2024 Janusz z Ireną, jak poprzednio
zaproponowali wyjazd w marcu na Wyspy Kanaryjskie, podając konkretną ofertę z miejscem
docelowym, terminem i kosztami. Tak jak w zeszłym roku każdy sam dokonywał rezerwacji oraz
wyboru lotniska. W ciągu 2-3 dni zgłosiły się 22 osoby, absolwenci z żonami, nasi przyjaciele
uczestniczący w zjazdach od dawna oraz młodsze pokolenia. Marek zabrał ze sobą oprócz Halinki,
także córkę Sarę i wnuczkę Wiktorię, z Norwegii, a jego przyjaciele swoją córkę Małgosię. Warto
przypomnieć, że Sara i Małgosia były z nami na zjeździe tureckim w 2010 roku i chyba im się
spodobało skoro po latach postanowiły polecieć z nami na Teneryfę, przyczyniając się znacząco do
obniżenia średniego wieku uczestników, na co decydujący wpływ miała 4-letnia Wiktoria !
Wyspy Kanaryjskie (Islas Canarias) to nieco zagubiony na Atlantyku archipelag należący do
Hiszpanii, na wysokości północnej Afryki, składający się z zachodniej (Teneryfa, La Palma, La
Gomera i El Hierro) i wschodniej części (Lanzarote, Fuerteventura i Gran Canaria). Do archipelagu
należą też cztery bezludne wysepki oraz niezliczone rafy i skały. Wyspy Kanaryjskie są pełne
kontrastów, jedne z najwyższych gór w Europie, plaże czarnego piasku, aktywne wulkany i
porośnięte mchem, zamglone lasy. Turystyka zmieniła ich charakter na wielokulturową społeczność, a
dobrze wyposażone ośrodki turystyczno-wypoczynkowe funkcjonujące przez cały niemal rok
przypominają małe miasta z barami, knajpkami i ulicami wypełnionymi przez zgiełk wielojęzycznego
tłumu.
Januszowie mający największe doświadczenie w wyjazdach zagranicznych wybrali hotel Allegro
Isora, z sieci Barcelo, w której gościliśmy już na Majorce i wszyscy mamy stamtąd tylko bardzo
dobre opinie i wspomnienia. Nasz hotel 4* położony tuż nad Atlantykiem w południowo-zachodniej
części Teneryfy, w miejscowości Playa de la Arena, w pobliżu miasteczka Puerto de Santiago
zapewnił nam super wygodny pobyt i odpoczynek w komfortowych warunkach. Każdy z nas miał do
dyspozycji apartament składający się z salonu z aneksem kuchennym, łazienki i oddzielnej sypialni
oraz dużego tarasu, a w całym kompleksie były 3 baseny, kilka barów, siłownia, a do tego restauracja
z bardzo dobrym menu i naprawdę świetnymi winami.
Nasz zjazd rozpoczął się 7 marca 2024 roku kolacją właśnie w tej restauracji, kiedy wieczorem
wszyscy spotkaliśmy się po przylotach z Wrocławia, Warszawy i Poznania. Po powitaniach i dobrej
kolacji przenieśliśmy się do baru po drugiej stronie hotelowego lobby, a tam dalszy ciąg rozmów i
dyskusji przy dobrych drinkach, muzyce na żywo oraz potańcówka, oczywiście z naszym aktywnym
udziałem. Trwało to do późnego wieczora a może nocy, mimo znużenia ponad 5-ciogodzinną
podróżą, ale potrzeba wygadania się i bycia razem była większa niż zmęczenie, a na odpoczynek
mieliśmy przed sobą cały tydzień. Następnego dnia po śniadaniu było spotkanie z rezydentką panią
Dorotą, która nie zrobiła na nas sympatycznego wrażenia, wręcz przeciwnie wydawała się
zarozumiała i traktowała nas z góry, trochę jak niegrzeczne dzieci. Zmiękła trochę, jak Janusz
powiedział że jesteśmy lekarzami, a ktoś dodał że nieludzkimi. Pani Dorota przekazała nam jednak
potrzebne informacje o hotelu, ubezpieczeniu i wyspie nadużywając zwrotu „słuchajcie” oraz „iście
kanaryjskie” i zaproponowała udział w wycieczkach. Większość z nas już w Polsce po
wcześniejszych rekomendacjach Janusza wykupiła wycieczkę Gran Tour po Teneryfie, która
pokazuje najważniejsze miejsca prawie na całej wyspie, ale u rezydentki chętni mogli dokupić bilety
do kolejki, prawie na szczyt wulkanu Teide.
Pierwszą wycieczką na którą w sobotę pojechali chyba wszyscy to zwiedzanie ogrodu
botaniczno-zoologicznego, słynnego Loro Parku. Autokarem, nowiutkim i wygodnym Volvo którym
podróżowaliśmy z lotniska i na lotnisko oraz w trakcie obu wycieczek kierował Hose Ramon,
Kanaryjczyk o śniadej karnacji i niepokazujący emocji w trudnych momentach, a takich na wąskich,
krętych, górskich szosach i bardzo ciasnych serpentynach było całkiem sporo. Stresujący moment
miał już miejsce podczas pierwszej wycieczki w zatłoczonym miasteczku o bardzo wąskich
uliczkach, co dla dużego autobusu i kierowcy było sporym wyzwaniem. W pewnej chwili okazało się,
że nie możemy jechać dalej, bo źle zaparkowany, wystający nieco na jezdnię samochód osobowy
chyba z łotewską rejestracją (jak on się tam dostał ?) uniemożliwia dalszą jazdę. Nasz kierowca
szukał na zewnątrz kontaktu z niefrasobliwym właścicielem, próbował z przechodniami przesunąć
blokujące auto, ale bez skutku. Po kilku minutach bezowocnych starań i gęstniejącego korka na ulicy,
wsiadł za kierownicę naszego autokaru i centymetr po centymetrze, niemal ocierając się o gęsto
zaparkowane samochody, jadąc do przodu i cofając się o kilka – kilkanaście centymetrów pomalutku
wyjechał z tej pułapki nie uszkadzając żadnego auta, co oczywiście nagrodziliśmy gromkimi
brawami.
Po około 1,5 godzinnej podróży przez góry dojechaliśmy na północną część Teneryfy i dotarliśmy
do celu naszej wycieczki Loro
Parku (Loro po hiszpańsku znaczy papuga), to podobno największy w
Europie park zoologiczno-botaniczny o powierzchni 135 tys. m2.
Można tam obserwować
nadzwyczajne bogactwo kwiatów i liczne gatunki egzotycznej roślinności, co czyni go prawdziwie
rajskim ogrodem, a kolekcja papug licząca kilka tysięcy różnokolorowych ptaków jest jedną z
największych na świecie. Niezapomniane wrażenie robią pokazy umiejętności delfinów, fok,
ogromnych orek i papug. Wszystkie te przedstawienia odbywają się w specjalnych ogromnych
basenach, a pokaz umiejętności papug w zamkniętym pawilonie, gdzie w każdym z tych miejsc są
amfiteatralne widownie na co najmniej kilkaset osób. Ja z Grażyną na pewno zapamiętamy na długo
pokaz tresury orek, bo usiedliśmy w 4-5 rzędzie myśląc że najwyżej tylko trochę zachlapie nas woda
i to był poważny błąd, bo pod koniec pokazu byliśmy całkowicie mokrzy i oceniam, że na każdego z
nas wylały się co najmniej dwa ogromne wiadra wody, a to wszystko spowodowała orka dwa razy
uderzając płetwą ogonową w tafle wody. Oczywiście wszystkie osoby siedzące w pobliżu wyglądały
identycznie jak my, ale ponieważ było dosyć ciepło to do końca pobytu w Loro Parku nasze ubrania
były już prawie suche (z naciskiem na prawie). Duże wrażenie oprócz papug robią też pawilony ze
strelicjami i storczykami oraz innymi wspaniałymi roślinami, np. dracena w postaci drzewa, a
ponadto w parku można oglądać stado flamingów, krokodyle, goryle i szympansy oraz drapieżne
duże koty i mrówkojada. Niezwykłą atrakcją jest „Planeta Pingwinów”, gdzie odtworzono naturalne
dla nich warunki z mrozem, lodem i padającym śniegiem. Pamiętam, że jako dziecko ogród
zoologiczny oraz zwierzęta w cyrku były dla mnie wspaniałym przeżyciem ale teraz nie wiem jakie
prawo ma człowiek do takiego traktowania, zamykania w klatkach i tresury zwierząt. Jedynym
wytłumaczeniem jest w mojej opinii działanie na rzecz ochrony ginących gatunków, ale większość
takich miejsc jest nastawiona wyłącznie na zysk finansowy.
Po zaliczeniu Loro Parku mieliśmy dwa dni wolnego od zbiorowych wycieczek, z wyjątkiem
Marka który pojechał zwiedzać sąsiednią La Gomerę widoczną z naszego hotelu, wyspę z
pamiątkami po Krzysztofie Kolumbie, gdzie największą atrakcją dla turystów jest pokaz unikatowego
języka gwizdanego używanego przez rdzenny lud Guanczów. Marek po powrocie, jako osoba wielu
talentów i zdolności oraz szybko się ucząca, zagwizdał nam w języku Guanczów polskie „dzień
dobry” ! Czas w dni bez wspólnych wycieczek spędzaliśmy, w większych i mniejszych grupach na
spacerach promenadą wzdłuż wybrzeża Oceanu Atlantyckiego,
odpoczynku na czarnej plaży z
wulkanicznym piaskiem i mocząc nogi w
całkiem ciepłej wodzie (19o
czyli
tyle co często najw
ięcej w upalne lato w Kołobrzegu) i ciesząc się z silnych fal, które nawet na brzegu mogły przewrócić
plażowicza, zwłaszcza podczas przypływu ale nad wszystkim czuwał ratownik i zakazywał
wchodzenia do wody dalej niż do kostek. Mimo ostrożności i pobycie na samym brzegu niejedna fala
rozpryskując się powodowała ochlapanie prawie całego człowieka, co kończyło się salwą śmiechu
zwłaszcza obserwatorów, bo ochlapana osoba przez moment była trochę zszokowana i
zdezorientowana. Pogoda na Teneryfie powodowała u wszystkich bardzo miłe odczucia, bo po
deszczowych i zimnych miesiącach w Polsce tutaj było naprawdę
ciepło, a odczucie termiczne było
komfortowe, w nocy było 17-18o
,
a w ciągu dnia 22-24o
i
słońce świeciło od rana do wieczora,
chociaż często był silny wiatr ale to na wybrzeżu oceanu nie było zaskoczeniem. Sporo czasu
poświęcaliśmy na rozmowy i dyskusje oraz wspomnienia o wszystkich możliwych sprawach i
problemach, tych z dawnych lat i obecnie aktualnych. W trakcie takich pogaduszek wymienialiśmy
się informacjami o koleżankach i kolegach i o tym co u nich słychać i co się dzieje. Przekazane były
pozdrowienia od osób, które nie przyjechały z różnych względów i tak uczestnicy zjazdu na
Teneryfie usłyszeli pozdrowienia od Wiesi Jankowiak, Lucyny i Błażeja Popielów, Jurka
Falkowskiego z Ameryki, Michela z Cypru oraz Jasia Kiliszowskiego z Niemiec i w ten sposób nasze
spotkanie zrobiło się jeszcze bardziej międzynarodowe. Takie spotkania i rozmowy oraz gra w karty
często miały miejsce podczas wygrzewania się na leżakach nad basenami albo na placyku przed
budynkiem, w którym mieszkaliśmy, a bardzo dobrym miejscem na takie dyskusje był bar przy
basenie, gdzie 13 marca większą grupą obchodziliśmy imieniny Krysi.
Główna ulica naszej miejscowości, obsadzona kanaryjskimi palmami pełna była sklepów i sklepików,
kawiarni i knajpek, wypożyczalni samochodów oraz spacerujących wczasowiczów i turystów. Wiele
pań z naszego towarzystwa często wychodziło na spacer i penetrowało okoliczne sklepy i sklepiki w
poszukiwaniu pamiątek oraz atrakcyjnych zakupów, których żal było nie zrobić. W jednej z kawiarni
zachęceni przez naszą rezydentkę skosztowaliśmy lokalnego przysmaku, „iście” kanaryjskiej kawy
podobno podawanej tylko na Teneryfie, która nazywa się „barraqito con likor” i rzeczywiście można
ją dostać wszędzie tam gdzie są turyści. W małej szklaneczce widoczne są kolorowe warstwy tego
napoju, od dołu skondensowane mleko, czarna kawa, spienione mleko, likier cytrynowy lub
pomarańczowy, a na wierzchu posypane to wszystko cynamonem. Przed wypiciem trzeba to
dokładnie wymieszać i nie wszystkim amatorom małej czarnej ten smak przypadł do gustu, ale byli
też zadowoleni. Innych lokalnych i nie tylko potraw, owoców i smaków próbowaliśmy podczas
posiłków w hotelowej restauracji z bardzo bogatym menu, które spożywaliśmy bez pośpiechu,
ciesząc się swoim towarzystwem i rozmową oraz dobrym winem. Wieczory spędzaliśmy zwykle w
barze, kosztując oryginalnych drinków przygotowanych przez barmanów, słuchając występów
muzycznych, także tańcząc na parkiecie.
Druga wspólna i bardzo atrakcyjna wycieczka, w której wzięli udział prawie wszyscy to Gran Tour
po Teneryfie. Pierwszy punkt programu to położone około 2 kilometry od naszego hotelu słynne,
ogromne klify Los Gigantes, a stamtąd po obowiązkowych zdjęciach w punkcie widokowym
pojechaliśmy przez wioski i miasteczka z uroczymi uliczkami, górskimi serpentynami na północ
wyspy do Garachico, miasteczka położonego na urwistym klifowym brzegu, które przed laty zostało
częściowo zalane przez lawę po erupcji wulkanu. Po obowiązkowym „barraquito”, zdjęciach i
oczywiście zakupach pamiątek trafiliśmy do następnej miejscowości Icod de Los Vinos, pełnej
uroczych zaułków, uliczek i starych budynków, zacienionych placyków. Można tam podziwiać
wieczne drzewo Drago, którego purpurowe soki służyły do farbowania królewskich szat, a potem
trafiliśmy na degustację słynnych kanaryjskich win i likierów, małmazji znanej już w średniowieczu
na królewskich stołach, oraz lokalnych przysmaków i prezentacje naturalnych kosmetyków z aloesu.
Pani prowadząca ten show i nalewająca po odrobinie kilkunastu różnych trunków krzyczała głośno
„Polaco, Polaco to je wino bananowe albo inne, a jedno było dobre także na potencje”, po czym
oczywiście wszystko to można było kupić w „okazyjnych cenach”. Następnie pojechaliśmy do Parku
Narodowego Teide, znowu przez góry i lasy, spalone parę lat temu w czasie koszmarnych pożarów,
miejscami wyglądało to okropnie, zwęglone kikuty drzew i czarna ziemia ale sosna kanaryjska ma
niesamowitą zdolność do odradzania się i w wielu miejscach na tych nadpalonych konarach pojawiały
się nowe gałązki z zielonymi igłami i to z kolei było symbolem nadziei i nowego życia. U podnóża
wulkanu Teide, który jest najwyższym szczytem Hiszpanii (3715 m n.p.m.) w typowej restauracji dla
turystów zjedliśmy kanaryjski obiad, popijając lokalnym winem, a potem dobrą asfaltową szosą
pojechaliśmy do dolnej stacji kolejki Teleferico na wysokości około 2500 m n.p.m. Kolejka
zabierająca na pokład 35 osób w ciągu 8 minut pokonuje ponad 1000 metrów w górę i na wysokości
około 3550 m n.p.m. skąd do szczytu wulkanu jest 160 metrów, pozwala turystom na podziwianie
księżycowego krajobrazu i różnych formacji skalnych, które powstały po zawaleniu się starego
krateru wokół El Teide, a najlepszą reklamą tego miejsca może być fakt, że były tu kręcone
„Gwiezdne Wojny”. Na szczyt wulkanu prowadzi ścieżka ale z uwagi na erozję obowiązuje zakaz
wędrówek bez specjalnego ministerialnego zezwolenia, na które czeka się około 3 miesięcy. Tak
szybka zmiana wysokości i ciśnienia może stanowić problem dla osób z problemami
kardiologicznymi, co w naszym przypadku na szczęście nie miało miejsca, ale byliśmy świadkami jak
pani w średnim wieku ledwo trzymała się na nogach w drodze powrotnej, a na podłodze przy
wagoniku w otoczeniu dwóch ratowników udzielających pomocy leżał blady i półprzytomny młody
na oko 30-letni turysta. Nikomu z nas nic nie dolegało ale takie obrazki robiły wrażenie i na
zakończenie z przyjemnością wysiedliśmy na dolnej stacji, skąd jeszcze rzut okiem na górujący nad
okolicą szczyt wulkanu, pamiątkowe zdjęcia i powrót do hotelu. Po drodze sympatyczna
przewodniczka, Polka mieszkająca od kilkunastu lat na Wyspach Kanaryjskich, opowiadała bardzo
ciekawie o historii, przyrodzie, mieszkańcach wysp, zwyczajach i kulinariach, uprawach bananów
przykrytych specjalną siatką zabezpieczającą przed piaskiem z Sahary, które przynosi wiatr i
zachęcała do powrotu w przyszłości. Wyjaśniła nam też, że jasnobeżowy proszek „gofio”, który był
w naszej restauracji to zmielone, ale najpierw uprażone ziarna zbóż, bardzo popularne i często
używane w kanaryjskiej kuchni, czyli rodzaj mąki której nie trzeba już poddawać obróbce termicznej
i jest dodatkiem gotowym do spożycia.
W
czasie długich rozmów, jak bumerang zawsze wraca ten sam temat
gdzie spotkamy się
następnym razem, a może wzorem ubiegłego roku uda się jeszcze raz spotkać jesienią gdzieś
w Polsce ? Spore zainteresowanie zrobiła informacja Janusza o Tunezji i Maroku, które to miejsca
odwiedził nie jeden raz i podkreślał, że wbrew niektórym opiniom jest tam bezpiecznie, a pogoda,
możliwość zwiedzania ciekawych miejsc i do tego bardzo dobra relacja ceny do poziomu hoteli i
jakości usług turystycznych, może spowoduje, że to będzie kierunek naszego kolejnego zjazdu
absolwentów, zwłaszcza, że lot trwa nieco krócej niż Wyspy Kanaryjskie. Spędziliśmy ze sobą
bardzo miły i fajny tydzień, odpoczywając i zwiedzając Teneryfę, ciesząc się swoim towarzystwem i
zapewniając sami sobie bardzo sympatyczną atmosferę, jak zawsze rodzinną i przyjacielską.
Sprawdziła się kolejny już raz nowa formuła organizacji naszych zjazdów polegająca na
indywidualnej rezerwacji po rekomendacji Januszów, za co należą się Im podziękowania i wyrazy
uznania za doskonały wybór terminu, kierunku i hotelu. Dziękujemy !
Z kronikarskiego obowiązku należy wspomnieć, że w tym małym zjeździe absolwentów na
Teneryfie w marcu 2024 roku wzięło udział 22 osoby, a spośród absolwentów: Grażyna Kneblewska
oraz panowie Marian Jagusz, Marek Kądziela, Piotr Kneblewski, Janusz Lach, Kazik Opiela, Jacek
Piekarski i Romek Szot. Było bardzo fajnie !
Piotr Kneblewski