Z Wiesią przez Europę
Napisane na podstawie felietonu z "Gruntu" z 1974 r.
Wg statystyk ten rok był wyjątkowo obfity w autostopową brać. Od pierwszych dni lata ludno stało się na drogach, od kolorowego
tłumu młodych ludzi zarażonych żądzą przygód i przestrzeni. W Tej liczbie znalazłyśmy się i my-dwuosobowa, damska drużyna.
Wędrowałyśmy pr4awie dwa miesiące, od Wrocławia, poprzez NRD, Czechosłowację, Austrię, Węgry, Jugosławię, Bułgarię,
Rumunię do Bukaresztu, skąd już pociągiem powróciłyśmy do domu. Trudno sobie wyobrazić, ile można przeżyć w tak krótkim
czasie, jak inny potrafi być każdy dzień, ile przez te kilkanaście godzin można zobaczyć. Dziś tu, jutro tam, z przykurzonymi
plecakami, z namiotem który ledwie się trzymał,wśród ludzi dobrych czy zlych, dni zapełnione po brzegi, a i noce ne kempingach,w
lesie , w górach, w parku, u gościnnych ludzi.
Pierwsza taka noc która nam utkwiła silnie w pamięci, miała miejsce w Karl-Marks-Stad (obecnie Chemnitz). Zaczęło się od tego że
za późno wybrałyśmy się na trasę., a zależało nam, aby noc przespać w schronisku młodzieżowym, a nie pod namiotem, bo Wiesia
jeszcze nie miała śpiwora. W NRD autostop funkcjonował całkiem nieźle, że i tym razem jechałyśmy bardzo szybko. Drobiazg, że o
22.00 byłyśmy na peryferiach-tramwaje też są dla ludzi. Wskazano nam drogę do miejsca, gdzie miało się jakoby znajdować
schronisko młodzieżowe. Szłyśmy przez ciemny park i po długim błądzeniu wyszłyśmy przed ogrodzony płotem domek. Na furtce
wisiała tabliczka z napisem Junge Garde,a pod napisem był namalowany namiot. Ani chybi dobrze trafiłyśmy. Furtka była
zamknięta, ale miała dzwonek. Rozpoczęłyśmy długotrwały szturm. Coś tam zachrobotało i pojawił się człowiek w piżamie. Po
krótkotrwałej dyskusji pojawiła się milicja i kazała nam się ładować do wozu.
Nie
bardo wiedziałyśmy , co to ma znaczyć, ale wiadomo, że z władzą
się nie dyskutuje. Spisali nas, podwieźli kawałek i skierowali
we właściwym kierunku. Jeszcze miałyśmy dwie godziny spaceru z i nareszcie schronisko, gdzie nawet pies z kulawą nogą nie
zainteresował się naszymi poczynaniami, a my, po żmudnych czterech godzinach musiałyśmy pod schroniskiem rozbić namiot.
Wieśka założyła wszystko co miała, zawinęła się w koc na dmuchanym materacu, a gdy zmarzła,wygryzła mnie ze śpiwora, żeby się
zagrzać. Ja wiedziałam że tak będzie, ja wiedziałam…
Ale to było nic w porównaniu z pewną nocą w Jugosławii w drodze z Zagrzebia do Rijeki, kiedy to zmuszone natarczywością
kierowcy musiałyśmy wysiąść. Chociaż była już noc, postanowiłyśmy naiwne jechać dalej. Zatrzymałyśmy samochód, spytałyśmy o
kierunek- Rijeka-więc jedziemy.
W pewnym momencie kierowca oświadczył, że jest dobrym człowiekiem, ale do Rijeki nas już nie zawiezie, tylko załatwi nam
nocleg. Odmówiłyśmy i wysiadły, a kierowca zawrócił i pojechał z powrotem. Droga wiła się serpentynami, po obu stronach skarpy w
górę i w dół. Wiesia w morderczym tempie biegła do przodu. I tu nieszczęście-w pewnej chwili stwierdziłyśmy brak torebki z
paszportami i większością gotówki. Zaczęło się rozpaczliwe przypominanie co i jak, zamajaczyła w perspektywie polska ambasada
czy konsulat, powrót do domu...Poszukiwania w ciemności były bezowocne tym bardziej, że latarka też była w torebce.. Wspięłyśmy
się na stromą skarpę, by być jak najbliżej zguby. Uspakajałam rozpaczającą Wiesię jak umiałam, spałyśmy w samych śpiworach,
przypięte przy pomocy pasków plecaków do drzew i trzymałyśmy się za ręce. Skoro świt, Wiesia ruszyła na poszukiwanie , nie
zdążyłam spakować plecaków Wiesia już się zjawiła z torebką w garści- cieszyłyśmy się jak dzieci. Godzinę później byłyśmy w
Rijece.
W Wiedniu znalazłyśmy się późnym popołudniem, bez szylinga, a banki były już pozamykane.
Wyglądałyśmy w eleganckiej metropolii tak niecodziennie, że nie tylko ludzie, ale i psy oglądały się za nami, gdy popijałyśmy
obiadokolację wodą z wodotrysku. Szłyśmy ulicami miasta, nie wiedząc, co dalej. Miałam zanotowany adres schroniska
młodzieżowego, otworzyłam notes
i wtedy podszedł do nas chłopak, pytając w czym może pomóc. Pokazałam mu adres, ale nie mogliśmy się dogadać.
„ Tu jest policja, chodźmy się zapytać” zaproponował. Poszliśmy, ale nic to nie dało.
Wieśka pod nosem mruczała o tym, że dworce są też dla ludzi , a ławki w parkach całkiem wygodne. Spytałam, ile kilometrów do
końca miasta. Roześmiał się. Zaczęłam mu tłumaczyć, że nie mamy pieniędzy. „ To chodźcie do mnie, mieszkam niedaleko,
chcecie?” Poszłyśmy i spędziłyśmy tam kilka dni, mając okazję zwiedzić to, co w Wiedniu dostępne bezpłatnie lub w
miarę tanio.
Zabawna historia zdarzyła się przy wjeździe z NRD do Czechosłowacji. Uprzejmy kierowca podwiózł nas prawie pod samą granicę,
coś tam powiedział ,wysadził i pojechał z powrotem. Ponieważ przejście było za za zakrętem, myślałyśmy, że do granicy jest dużo
dalej . Zatrzymywani kierowcy, słysząc że chcemy jechać do granicy, dodawali gazu. Zabrał nas w końcu jakiś samochód i ku
naszemu zdumieniu chwilę potem byłyśmy już za granicą.
Przed samym powrotem do Polski, w Bukareszcie, zdarzyła się taka sytuacja: pani z ichniego
„Orbisu” po bilety do domu skierowała nas do hotelu znajdującego się obok, do pokoju 130.
Godzina 7.00 rano, a my z całym bagażem wpakowałyśmy się do hotelu i poinformowałyśmy zdziwionego portiera, że życzymy sobie
odwiedzić w/w pokój. Władowano nas z całym kramem do windy, zawieziono na odpowiednie piętro i podprowadzono pod drzwi.
Zapukałam delikatnie, po dłuższej chwili drzwi otworzyły się i ukazała się pani w szlafroczku narzuconym na nocną koszulę, śpiąca i
wystraszona. „Coś tu nie tak” pomyślałam i usiłując
zachować spokój spytałam: „Sprechen Sie deutsch?" "No,no, italiano!"
zawołała zdenerwowana pani i zatrzasnęła drzwi. Portier stojący obok cały czas był więcej niż zdumiony.
Dużo by jeszcze pisać o naszych przygodach, o spotkanych ludziach, o pięknie mijanych zakątków, ale opisy to za mało, to wszystko
trzeba przeżyć, aby zrozumieć niezwykły urok cygańskiego życia i ten barwny kalejdoskop coraz to nowych doznań.
Grażyna